- Mam wrażenie, że oni (red. Rosjanie) manipulują to rurą z ropą, to z gazem, a teraz, na przykładzie Białorusi, wzięli się za żywność i w ten sposób chcą coś udowodnić komuś lub całemu światu. Chcą kogoś pouczać – powiedział Łukaszenko podczas dzisiejszego spotkania z gubernatorem St. Petersburga Gieorgiejem Poltowczankiem. – Nie jesteśmy szczeniakami, by nas tarmosić za kołnierz – dodał.
Białoruskiego prezydenta zbulwersowała niedawna decyzja rosyjskich władz o przewróceniu kontroli celnej na rosyjsko-białoruskiej granicy. W związku z tą decyzją od poniedziałku wszystkie ciężarówki jadące z Białorusi do Rosji, wiozące warzywa oraz owoce muszą zostać poddane kontroli rosyjskich celników. Moskwa zażądała również, by od 30 listopada Białoruś przestała przepuszczać przez swoje terytorium ciężarówki jadące z Zachodu na Wschód.
Poza tym Rosja zakazała wwozu produkcji dziesięciu dużych białoruskich przedsiębiorstw przetwórstwa rolnego, w tym największych białoruskich zakładów mięsnych m.in. firmy Brestskij Miasokonserwnyj Kombinat z Brześcia.
- Postępowanie władz rosyjskich nie tylko zdumiewa, ale i przygnębia. Jeżeli handel między Białorusią a Rosją nie zostanie znormalizowany, będziemy zmuszeni na to zareagować - zagroził Łukaszenko. – Nie trzeba myśleć, że Białoruś jest mniejsza od Rosji i że na nic jej nie stać. Możemy bardzo dużo – oznajmił Łukaszenko.
Rosyjskie ograniczania są motywowane tym, że przez terytorium Białorusi na rosyjski rynek trafiały zakazane towary z Zachodu - m.in. z Polski -, na które Rosja nałożyła embargo w odpowiedzi na zachodnie sankcje. W ten sposób białoruskie firmy kupujące w Europie „zakazane towary" odsprzedawały je Rosjanom i na tym reeksporcie zarobiły, według różnych szacunków, nawet 1 mld dolarów. Dzięki temu schematowi na półkach moskiewskich sklepów pojawiały się krewetki i ośmiornice, rzekomo wyprodukowane na terytorium Białorusi.