Koniec nieudanej rewolucji

Władzom Chin udało się spacyfikować ruch protestu w Hongkongu bez jakichkolwiek ustępstw.

Publikacja: 11.12.2014 23:58

W Hongkongu nie ma już barykad ani miasteczka namiotowego. Ostatni demonstranci zostali aresztowani

W Hongkongu nie ma już barykad ani miasteczka namiotowego. Ostatni demonstranci zostali aresztowani

Foto: AFP/Alex Ogle

Zainicjowany przez studentów protest trwał dokładnie 75 dni. Tyle też trwała okupacja kilku ulic dzielnicy finansowej Admiralty. Policja rozebrała tam wczoraj barykady, zdemontowała namioty i aresztowała stawiających opór studentów. Podobnie było w innym miejscu protestów, w dzielnicy Mong Kok na półwyspie Koulun.

W sumie w czasie 2,5-miesięcznego protestu aresztowano ponad 600 osób. Stosunkowo niewiele, biorąc pod uwagę, że na ulicach demonstrowały setki tysięcy osób. Tak było we wrześniu na początku fali protestów, gdy do studentów dołączyli mieszkańcy najbogatszego regionu Chin.

Pierwsza runda dla Pekinu

Ich sympatie dla protestujących szybko jednak zmalały. Mieszkańcy tego specjalnego regionu administracyjnego Chin, gdzie dochód narodowy na głowę przekracza 50 tys. dol. (pięć razy więcej niż przeciętna w Chinach), nie byli gotowi do nadmiernego ryzyka.

Liczba uczestników demonstracji systematycznie malała. W końcu na placu boju pozostała garstka. Od pewnego czasu wiedzieli doskonale, że przegrywają. Na koniec przygotowali transparenty z napisami „Wrócimy" i „To dopiero początek ".

– Wrócą na pewno. Młode pokolenie mieszkańców Hongkongu nie zrezygnuje ze swych żądań demokratyzacji systemu – zapewnia „Rz" Steve Tsang dyrektor Instytutu Badań nad Chinami Uniwersytetu w Nottingham. Jest przekonany, że demonstranci odnieśli sukces, manifestując swoje prawo do organizowania publicznych protestów.

Wielu z nich nie miało przy tym żadnych złudzeń, że władze Chin nie ugną się przed ich żądaniami w postaci rezygnacji z prawa aprobowania kandydatów w wyborach do lokalnych władz, przewidzianych za trzy lata. Na niepowodzenie skazane były tym bardziej żądania dymisji szefa obecnej administracji.

Jednak Pekin szybko zdał sobie sprawę, że za pomocą gazu łzawiącego i policyjnych pałek nie uda się zaprowadzić spokoju w byłej brytyjskiej kolonii, która jest nadal najważniejszym centrum handlowym i finansowym Azji. Próby takiego rozwiązania w początkowej fazie konfrontacji doprowadziły jedynie do zwarcia szeregów protestujących. Zastosowano więc taktykę obliczoną na doprowadzenie do podziału w gronie inicjatorów. To się całkowicie udało. Przywódca ruchu Occupy Central Benny Tai uznał, że najbardziej efektywną formą dalszej walki będzie ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Joshua Wong, lider protestujących studentów, ogłosił rozpoczęcie strajku głodowego, lecz zrezygnował z niego po 108 godzinach. Przypieczętowało to los tzw. rewolucji parasolek, za którymi demonstranci szukali schronienia przed petardami z gazem łzawiącym.

Powtórki Tiananmen nie będzie

Najważniejsze dla władz w Pekinie jest to, że iskra rewolucji nie przeskoczyła z Hongkongu na kontynent. Wprawdzie w Chinach notuje się rocznie ponad 50 tys. lokalnych protestów, ale ich polityczny czy społeczny wydźwięk jest znikomy. Z Hongkongiem mogło być inaczej. Jednak zdecydowana większość Chińczyków nie miała żadnej wiedzy, albo bardzo ograniczoną, o tym, co się dzieje w dalekiej byłej kolonii brytyjskiej. Działająca perfekcyjnie machina cenzury zdała egzamin.

– W gruncie rzeczy prawdopodobieństwo wybuchu masowych protestów w Chinach jest niewielkie. Ich organizatorzy zostaliby natychmiast aresztowani – zapewnia Steve Tsang. Jego zdaniem w miarę wzrostu poziomu życia spodziewać się można intensyfikacji żądań liberalizacji autorytarnego systemu władzy w państwie rządzonym przez partię komunistyczną.

Jednocześnie nie sposób nie zadać sobie pytania, jak to jest możliwe, że Chiny nie podzieliły losu Związku Radzieckiego. Być może stało się tak dlatego, że w Chinach wolność nie jest towarem absolutnie deficytowym. Nie mają jej obywatele, ale cieszą się nią firmy i organizacje gospodarcze. Tak będzie jeszcze przez jakiś czas.

– Możliwe są jedynie odgórne zmiany systemowe, a nie wymuszone oddolnie, chociaż nie brak przyczyn społecznego niezadowolenia, takich jak masowe wywłaszczenia, rosnące gwałtowne rozwarstwienie społeczne czy degradacja środowiska – przekonuje znawca Chin prof. Bogdan Góralczyk. Jego zdaniem takie wydarzenia jak ostatnio w Hongkongu zmuszają władze w Pekinie do ostrożności w działaniu w obliczu wielkiego strategicznego planu, jakim jest zjednoczenie z Tajwanem. Jego realizacja wyklucza krwawą rozprawę w Hongkongu.

Zainicjowany przez studentów protest trwał dokładnie 75 dni. Tyle też trwała okupacja kilku ulic dzielnicy finansowej Admiralty. Policja rozebrała tam wczoraj barykady, zdemontowała namioty i aresztowała stawiających opór studentów. Podobnie było w innym miejscu protestów, w dzielnicy Mong Kok na półwyspie Koulun.

W sumie w czasie 2,5-miesięcznego protestu aresztowano ponad 600 osób. Stosunkowo niewiele, biorąc pod uwagę, że na ulicach demonstrowały setki tysięcy osób. Tak było we wrześniu na początku fali protestów, gdy do studentów dołączyli mieszkańcy najbogatszego regionu Chin.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 885
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 879
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 873
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 872
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 870