W debacie o kryzysie migracyjnym, która wybuchła po zatonięciu 800 Afrykanów na Morzu Śródziemnym miesiąc temu, Polska gra rolę drugoplanową. Krajom Południa zarzucamy brak zainteresowania losem Ukraińców w obliczu inwazji Rosji, a nie angażujemy się w akcję zarządzania kryzysem na Morzu Śródziemnym. W najlepszym wypadku siedzimy cicho, w najgorszym - jesteśmy przeciw europejskiej solidarności.

Tak było na połączonym spotkaniu ministrów obrony i szefów dyplomacji UE. Debata dotyczyła przede wszystkim unijnej akcji wojskowej, której celem jest walka z gangami przemytników przewożącymi w rozklekotanych łodziach imigrantów z Afryki. W praktyce nawet nie przewożącymi, ale wsadzającymi chętnych na zatłoczony pokład i wypychającymi ich na środek morza.

Ci szczęśliwi (ich jest większość) zostają wyłowieni przez włoskie jednostki straży przybrzeżnej, kursujące w tej okolicy statki handlowe, czy też patrole unijnej służby granicznej Frontex. Ci nieszczęśliwi toną, gdy przeciążona łódź przechyli się niebezpiecznie, a w pobliżu nie ma akurat żadnego statku spieszącego na pomoc. Obrazki z miejsc katastrofy skłoniły UE do zajęcia się kryzysem na poważnie. Na początek ma zostać zorganizowana misja wojskowa pod dowództwem Włoch, ale z udziałem również Wielkiej Brytanii, Francji i Hiszpanii, która ma walczyć ze śmiertelnym biznesem: ścigać tych, którzy wyprawiają łodzie z Libii do Europy.

- Celem akcji jest zidentyfikowanie łodzi przemytników, zneutralizowanie ich, być może nawet również pościg za nim na lądzie. Im bliżej brzegu może odbywać się akcja, tym będzie bardziej skuteczna. Ale do tego ostatniego działania oczywiście potrzebny jest mandat ONZ - mówił Harlem Desir, francuski minister ds. europejskich. To wzbudza opór Rosji, która jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zanim zostanie ona przekonana do tego pomysłu, Unia ograniczy swoją akcję do europejskich i międzynarodowych wód terytorialnych.

Polska nie była zwolennikiem energicznej akcji i sama nie deklarowała w niej udziału. Raczej z zadowoleniem przyjmowała fakt, że nie ma presji na podejmowanie szybkich decyzji. - My nie będziemy czynnikiem przyspieszającym. Mamy dystans - powiedział Grzegorz Schetyna, szef MSZ.

Z kolei minister obrony Tomasz Siemoniak potwierdził niedzielne informacje "Rzeczpospolitej", że Polska nie planuje udziału w takiej operacji. - Jest za wcześnie, by o tym mówić - stwierdził. Wcześniej w Brukseli unijni dyplomaci rozpowszechniali informacje, jakoby w akcji miał brać udział polski okręt. Jeszcze więcej dystansu Polska ma do ostatniego pomysłu Brukseli obowiązkowej solidarności w sprawie uchodźców. Chodzi o plan KE, która chce, żeby w razie pilnego napływu uchodźców byli oni przyjmowani przez wszystkie państwa członkowskie. Kwoty miałyby być wyliczane w relacji do populacji, zamożności oraz liczby już przyjętych uchodźców. Na początek oznaczałoby to konieczność przyjęcia przez Polskę dodatkowych 2000 osób, głównie z Afryki. Polsce nie podoba się te pomysł.

- Nie sądzę, żeby zostało to przyjęte przez większość - powiedział Schetyna. Według niego nie ma niebezpieczeństwa, że ktoś narzuci Polsce taki scenariusz działania, bo plan jest na razie niekonkretny i już kontestowany przez wiele państw. Poza Polską i innymi krajami Europy Środkowej i Wschodniej nie podoba się też w Wielkiej Brytanii (choć jej akurat nie dotyczy), a ostatnio nieoczekiwanie także we Francji.