Gregor Gysi jest bodajże najbardziej charyzmatycznym z niemieckich polityków. Z pewnościa najbardziej elokwentnym.
Od upadku NRD, gdzie był prominentnym adwokatem oraz zdaniem wielu współpracownikiem Stasi, odgrywał czołową rolę na scenie politycznej jako ostatni szef SED, potem postkomunistycznej PDS, a następnie rozdawał karty w partii Die Linke (Lewica).
Ogłosił właśnie, że po wakacjach rezygnuje z funkcji przewodniczącego frakcji Die Linke. Rzecz dotyczy wprawdzie trzeciego pod względem reprezentacji w Bundestagu ugrupowania, ale nie takie zmiany personalne przechodziły w Niemczech bez większego echa. Z Gregorem Gysim jest inaczej. Jego zapowiadana dymisja urosła natychmiast do rangi sensacji. A to dlatego, że może mieć wpływ nie tylko na dalsze losy Die Linke, ale także znacznej części elity politycznej Niemiec, nie wyłączając kanclerz Angeli Merkel.
Rzecz w tym, że za dwa lata szefowa rządu i jej CDU będą miały szansę sięgnięcia po raz czwarty po urząd kanclerza. Jako że CDU i bawarska CSU nie mogą marzyć o zdobyciu bezwzględnej większości, będą potrzebować partnera koalicyjnego. SPD, z którą CDU/CSU rządzi już drugą kadencję, mogła nie być zainteresowana dalszym mariażem, na którym tylko traci. Mogła się więc pokusić o koalicję z Die Linke. Trzecim partnerem w takiej konstelacji mogliby być Zieloni. Te trzy partie dysponują większością w Bundestagu i niewiele wskazuje na to, aby mogły ją stracić za dwa lata.
Ale bez Gregora Gysiego we władzach Die Linke plan ten jest mało realny.
– Nie bójmy się rządów. Spójrzmy realnie na eksport broni i zagraniczne misje pokojowe Bundeswehry. Jakże wielki byłby to postęp – przekonywał pragmatyk Gysi swych ortodoksyjnych towarzyszy w ugrupowaniu postkomunistycznym. Kierownictwo partii pozostało jednak głuche na takie argumenty i trzyma się nadal sztywno programu, w którym mowa jest nawet o wystąpieniu Niemiec z NATO. – Doszedł do ściany i zmuszony został do wywieszenia białej flagi – tłumaczy „Rz" prof. Klaus Schroeder z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Wraz z rezygnacją Gysiego upadła koncepcja utworzenia za dwa lata rządu czerwono-czerwono-zielonego.
Wprawdzie nie wiadomo jeszcze, kto będzie następcą Gysiego na stanowisku szefa frakcji Die Linke, ale wiadomo już, że wielkie szanse ma 45- -letnia wielka dama postkomunistycznej lewicy, którą jest Sahra Wagenknecht. Jest, a przynajmniej do niedawna była zdeklarowaną komunistką. Przewodzi w Die Linke tzw. Platformie Komunistycznej, skupiającej członków opowiadających się za marksizmem oraz realnym socjalizmem i definiowanym na tej podstawie ideologicznej pojęciu sprawiedliwości społecznej. – To niemal druga Róża Luxemburg – mówi prof. Schroeder.