Zaprezentowano go w Sewastopolu na Krymie. Już tutaj zaczyna się problem, ponieważ miasto należy do Ukrainy, jednak od referendum przeprowadzonego w marcu ubiegłego roku wyraziło wolę przyłączenia do Rosji. Nowy, niejako wymuszony przez „zielone ludziki" status jest nieuznawany przez większość zachodniego świata. Nie zmienia to faktu, że w spornym mieście na spornym półwyspie pokazano nowego wojskowego robota.
Platforma-M to zdalnie sterowany mini pojazd. Porusza się na gąsienicach, jest uzbrojony w Kałasznikowa i cztery wyrzutnie granatów. Według zapewnień strony rosyjskiej pierwsze egzemplarze robotów testowano podczas manewrów przeprowadzonych w czerwcu 2014 roku w Kaliningradzie. Ich zadaniem było eliminowanie celów podczas walk miejskich. Pojazd radzi sobie także w nocy.
Człowiek nie jest potrzebny, by Platforma-M namierzała cel. Robot przeprowadzi działania zwiadowcze, przyda się jako wartownik. Jego twórcy z Instytutu Naukowego z Iżewska twierdzą, że to uniwersalna maszyna bojowa. Może stanowić wsparcie ogniowe, identyfikować wroga i patrolować teren. W kolejce czeka już jego mocniejszy kolega, URP-01G będący w stanie rozwijać prędkość do 40 km/h i wykonywać misje w odległości 16 km od bazy.
Rosyjskie roboty mają być wysyłane w miejsca, w których życie żołnierzy byłoby bezpośrednio zagrożone. Sprawdzą skażenie chemiczne i radioaktywne, oczyszczą teren z min oraz będą współdziałać z wojskowymi samolotami. Do 2025 roku Moskwa liczy na automatyzację 30 proc. swoich sił zbrojnych. Naukowcy liczą także na wprowadzenie egzoszkieletów sterowanych myślami. Automatyczni żołnierze mieliby pojawić się na polu walki nawet za 5 lat. Ale wciąż poziom zaawansowania rosyjskiej robotyki postrzegany jest jako opóźniony o co najmniej 2 dekady wobec amerykańskiego.