Uderzenie na największe miasto kraju i jego gospodarczą stolicę to zwieńczenie prowadzonych od dwóch tygodni bombardowań przez rosyjskie lotnictwo. Dzięki nim reżimowe wojska syryjskie, które jeszcze niedawno były w całkowitym odwrocie, teraz zdołały odbić ważne miasta w prowincjach Idlib i Hama. To otworzyło przedpole do Aleppo.
Ale rosyjskie bombardowania przyniosły też dość niespodziewany skutek: zachęciły siły Państwa Islamskiego do szturmu na tereny znajdujące się między Aleppo a turecką granicą. W środę islamiści byli już kilkanaście kilometrów od centrum dwumilionowej metropolii.
– To stawia syryjskich rebeliantów kontrolujących Aleppo w trudnej sytuacji, bo ich szlaki zaopatrzenia z Turcji zostały odcięte – tłumaczy „Rz" David Butter, ekspert londyńskiego Chatham House i do niedawna szef biura „The Economist" na Bliski Wschód. – Państwo Islamskie i Putin zawarli niepisany sojusz, bo na tym etapie wojny Kreml nie myśli o zajęciu terenów kontrolowanych przez islamistów. To przede wszystkim obszary pustynne, bez większego znaczenia gospodarczego poza pokładami gazu na wschód od Hamy, które pozostają pod kontrolą sił Asada. Czy w drugim etapie wojny Putin uderzy na Państwo Islamskie, na razie nie wiadomo. Ale władze Iraku go do tego zachęcają – dodaje.
Walka o Aleppo będzie jednak niezwykle trudna. Co prawda przestrzeń powietrzną bez reszty kontrolują tu Rosjanie, ale rebelianci będą bić się o każdy kwartał, każdą ulicę.
– W sukurs siłom Asada Baszara przyszli Irańczycy, ale mówi się na razie o kilku tysiącach bojowników. Tymczasem do zajęcia Aleppo Teheran musiałby wysłać przynajmniej 30–40 tys. żołnierzy elitarnej Gwardii Republikańskiej – uważa Butter. Jego zdaniem w tej sytuacji należy się spodziewać bezwzględnego, wielotygodniowego bombardowania miasta przez rosyjskie lotnictwo.