Było to 31 października ubiegłego roku. Samolot linii Metrojet z 224 osobami na pokładzie, który leciał z kurortu Szarm el-Szejk do Moskwy, rozpadł się na kawałki w powietrzu około 20 minut po starcie. Jeżeli chodzi o liczbę ofiar, to najpoważniejsza katastrofa w historii cywilnego lotnictwa Rosji. Zabici to prawie wyłącznie rosyjscy turyści.
Od razu pojawiły się podejrzenia, że doszło do zamachu, także dlatego, że katastrofa zbiegła się w czasie z zaangażowaniem militarnym Rosji po stronie Baszara Asada w Syrii. Przyznała się zresztą do tego synajska filia tzw. Państwa Islamskiego. A po paru dniach tę wersję potwierdziły służby brytyjskie i amerykańskie.
Rosyjskie służby uczyniły to trochę później, podając, że terroryści przyczepili do samolotu materiał wybuchowy o sile kilograma trotylu. W styczniu agencja Reuters dotarła do informacji, że w organizację zamachu wplątany był mechanik, pracownik lotniska w Szarm el-Szejk, którego krewny należy do tzw. Państwa Islamskiego. Miał zostać aresztowany pod zarzutem przyczepienia bomby. Wraz z nim za kraty miały trafić trzy inne osoby, w tym dwaj policjanci, którzy przymykali oko na działania terrorystów.
Władze Egiptu wszystkiemu zaprzeczały i przedstawiały własne sprawozdania, w których wykluczono zamach terrorystyczny.
Teraz już nawet śledczy z Moskwy zajmujący się katastrofą rosyjskiego airbusa oficjalnie traktują ją jako efekt zamachu terrorystycznego. Wcześniej o takiej wersji w oficjalnych dokumentach śledztwa nie wspominano, była zaś mowa o artykule "naruszenie zasad bezpieczeństwa i eksploatacji w transporcie powietrznym" - pisze agencja TASS, cytująca adwokata rodziny jednej z ofiar.