Tylu przywódców razem na pustyni to rzadkość. W czwartek do wspólne fotografii pozowali królowie, szejkowie, prezydenci, emirowie i premierzy. Miejsce akcji: północna część Arabii Saudyjskiej. Powód: zakończenie rozpoczętych w połowie lutego wielkich manewrów.
Brało w nich udział około 350 tysięcy żołnierzy, 20 tysięcy czołgów, 3 tys. samolotów i śmigłowców oraz setki okrętów. Z dwudziestu państw, głównie arabskich, w tym monarchii Półwyspu Arabskiego, ale także innych krajów muzułmańskich - Pakistanu, Malezji i Turcji.
Są one członkami powołanej przez Arabię Saudyjską „koalicji antyterrorystycznej”. Jej głównym wrogiem, a na pewno arcywrogiem Arabii Saudyjskiej, jest Iran. Saudyjczycy przewodzą sojuszowi zwalczającemu proirańskich rebeliantów w Jemenie i próbują odgrywać czołową rolę w Syrii, gdzie wojska dyktatora Baszara Asada wspierają Irańczycy (i Rosjanie).
Media znad Zatoki pisały, że celem wielkich manewrów było „zdobywanie doświadczeń”, po to, by wspólnie być gotowym do ewentualnej „obrony stabilizacji w regionie”.
Czołowa egipska gazeta „Al-Ahram” cytowała saudyjskiego ministra obrony (i następcę tronu) Mohameda bin Salama, który podkreślił, że państwa uczestniczące w manewrach będą walczyły z tzw. Państwem Islamskim i „wszystkimi innymi organizacjami terrorystycznymi, które staną nam na drodze”.