Jan Böhmermann, satyryk drugiego programu publicznej telewizji ZDF, nie jest pierwszym, który wziął na warsztat prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana. W swym programie „Neo Magazin Royale" przekroczył przy tym wszelkie granice. „Perwersyjny, lubieżny, zoofil – Recep Fritzl Priklopil" – brzmiał jeden z wersów „poematu" satyryka. Dla przypomnienia Fritzl to oprawca swej córki, a Priklopil przetrzymywał Nataszę Kampusch przez lata w piwnicy.
W innym miejscu Böhmermann charakteryzował prezydenta, który „kopie Kurdów, rąbie chrześcijan i ogląda przy tym dziecięcą pornografię". W Ankarze przecierano oczy ze zdziwienia, gdyż tego rodzaju oszczerstwa pod adresem prezydenta pojawiły się zaledwie dwa tygodnie po satyrycznej piosence wyemitowanej w jednym z lokalnych programów telewizji publicznej, NDR.
Znalazła się w niej fraza: „Kto Erdoganowi nie pasuje, wkrótce w więzieniu ląduje", nawiązująca do toczącego się postępowania wobec dwóch tureckich dziennikarzy oskarżonych o szpiegostwo. Ankara zareagowała wtedy wezwaniem ambasadora Niemiec na dywanik. Berlin zareagował oburzeniem. – Sądzę, że od kraju partnerskiego możemy oczekiwać, iż podziela nasze europejskie wartości – odpowiedział na te żądania szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier.
W przypadku Böhmermanna to MSZ przeprowadziło analizę prawną i doszło do wniosku, że satyrę tego rodzaju należy traktować jako obrazę godności szefa państwa, za co kodeks karny przewiduje karę do trzech lat pozbawienia wolności lub grzywny. Sprawą zajęła się już prokuratura, a kanclerz Merkel za pośrednictwem swego rzecznika dała znać, że jest oburzona treścią oszczerczej satyry. Rozmawiała już na ten temat telefonicznie z prezydentem Erdoganem. Dzieło Böhmermanna zostało usunięte z wszelkich nośników elektronicznych ZDF, a w powszechnym mniemaniu niemieckich polityków autor posunął się za daleko.
Zwłaszcza że to od Turcji zależy, czy Europę, a głównie Niemcy, zaleje nowa fala imigrantów. Porozumienie UE–Turcja wynegocjowane przez kanclerz Merkel działa doskonale, co widać na granicy Niemiec, którą przekracza obecnie kilkudziesięciu imigrantów dziennie, a nie kilka tysięcy – jak jeszcze w grudniu ubiegłego roku.