Syryjski myśliwiec bombardujący Su-22 został w niedzielę trafiony rakietą z amerykańskiego myśliwca Super Hornet. Nie miał żadnych szans obrony, zresztą syryjski pilot nie spodziewał się ataku. Zrzucił ładunek bomb w pobliżu miejsca stacjonowania Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), koalicji wspieranych przez USA ugrupowań okrążających obecnie Rakkę, byłą stolicą kalifatu dżihadystów. Obecna znajduje się w Al-Kaim po irackiej stronie granicy z Syrią.
Nieco wcześniej reżimowe siły prezydenta Asada atakowały odziały SDF.
Sygnał dla Moskwy
Likwidując syryjski Su-22 Amerykanie wysłali czytelny sygnał, nie tyle do Damaszku, co do Moskwy, że nie zamierzają tolerować żadnych ataków na swych sojuszników w Syrii.
Odpowiedź Moskwy była natychmiastowa w postaci groźby zestrzelenia „wszelkich obiektów latających nad Syrią na zachód od Eufratu". Nie dotyczy to czterech polskich F-16 uczestniczących w operacji przeciwko ISIS – Inherent Resolve – gdyż wykonują one jedynie loty rozpoznawcze nad Irakiem. Loty nad Syrią zawiesiła jedynie Australia.
Cała sprawa ujawnia rosnącą nerwowość wszystkich uczestników konfliktu w Syrii w miarę jak zbliża się koniec tzw. Państwa Islamskiego. Rozpoczęła się właśnie ofensywa na jedyną dzielnicę Mosulu w Iraku, będącą jeszcze w rękach ISIS.