Rzeczpospolita: Pod koniec sierpnia Emmanuel Macron mówił, że Polska „stawia się na marginesie Europy", że to nie ona będzie decydować o przyszłości Wspólnoty. Ale już trzy miesiące później prezydent Francji wita premier Szydło pocałunkiem u progu Pałacu Elizejskiego. Co spowodowało tak wielką zmianę w stosunkach między naszymi krajami?
Pierre Levy: Ta wizyta rzeczywiście przebiegła bardzo dobrze. Pozwoliła na wznowienie dialogu na najwyższym szczeblu, czego my, ale także Polska – bo to premier Szydło poprosiła o spotkanie z prezydentem – pragniemy. Nie ukrywaliśmy tego, co nas dzieli, ale zachowując szacunek dla stanowiska drugiej strony, szukaliśmy tego, co może nas zbliżyć. Pracujemy nad wypełnieniem naszych relacji treścią na przyszłość.
Polska i Francja zrozumiały, że potrzebują siebie nawzajem?
Sprawa caracali (śmigłowców dla polskiej armii – przyp. red.) nadszarpnęła nasze zaufanie do Polski. To nie był zwykły kontrakt, ale propozycja strategicznego partnerstwa. Ale dziś wszyscy zdajemy sobie sprawę, że są rzeczy fundamentalne, które nas łączą. Jesteśmy razem w Unii, a to oznacza, że mamy wspólną przyszłość, nawet jeśli teraz niekoniecznie widzimy ją tak samo. To tym ważniejsze, że w kampanii wyborczej prezydent Macron bardzo mocno akcentował przywiązanie do Unii Europejskiej. Jesteśmy sojusznikami w NATO. Mamy też bardzo rozwinięte stosunki gospodarcze z wymianą handlową na poziomie 17 miliardów euro, a także długą historię relacji dwustronnych opartych na głębokiej przyjaźni obu narodów.
Beata Szydło mówi, że nie może być reformy Unii bez udziału Francji, jak i bez Polski. Prezydent Macron się z tym zgadza?