Oświadczył, że zamierza przeprowadzić reformę bez względu na koszty. Wielu Francuzów nabrało nadziei, że konsekwentna postawa ich prezydenta doprowadzi do zerwania z francuską tradycją walki społecznej, która od lat blokowała modernizację kraju. Michel Wieviorka, francuski socjolog, szef Centrum Analiz Socjologicznych w Paryżu, uważa jednak, że są to złudne nadzieje.
Rz: Strajki, które paraliżowały Francję przez ostatnie osiem dni, dobiegły końca. Czy można mówić o zwycięstwie polityki reform prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego?
Michel Wieviorka: Na pierwszy rzut oka Nicolas Sarkozy rzeczywiście wyszedł z tego konfliktu zwycięsko. Najpierw wymusił na związkach negocjacje, a potem zgodę na likwidację przywilejów emerytalnych. Dzięki temu siły reformatorskie przejęły prym w największych organizacjach związkowych, spychając na margines radykalnych działaczy posługujących się retoryką komunistyczną i opornych wobec zmian.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że związki założyły szaty reformatorskie dopiero wtedy, kiedy nie miały innego wyjścia. Francuzi uznali, że tegoroczne strajki są bitwą wąskiej grupy społecznej – to znaczy pracowników państwowych – o jej przywileje. Przywileje, które większości Francuzów nie przysługują. Przy tak słabym poparciu społecznym związki musiały pójść na kompromis. Możliwe, że podczas następnej fali protestów radykalne, komunistyczne, wręcz stalinowskie frakcje związkowców powstaną jak feniks z popiołów. Przegrali bitwę, ale nie wojnę. Osłabienie ruchu związkowego, do którego doprowadził Sarkozy, może się zresztą obrócić przeciw niemu. Rząd potrzebuje teraz silnych partnerów. Kto prócz związków zawodowych jest w stanie sprzedać Francuzom niewygodne reformy? W końcu Francję czeka w następnych miesiącach jeszcze niejedna bolesna zmiana.
Podczas strajków przewodnicząca związków pracodawców Laurence Parisot nazwała Francuzów masochistami, którzy gustują w konfliktach i blokują modernizację kraju.