Pojawianie się kolejnych dzieci wpływało na rozłożenie kariery w czasie, ale niekoniecznie na osiąganie zamierzonego celu. Moje respondentki mają w sobie niezwykłą siłę psychiczną. Może dlatego, że wciąż muszą tłumaczyć, czemu nie pasują do stereotypu matki, która całe życie poświęciła domowi, ani do obrazu niezależnej kobiety sukcesu, której ani się śni udręka z pieluchami. Muszą też bronić się przed utrwalonym w obu krajach stereotypem rodziny wielodzietnej jako patologii społecznej. Często niepytane zapewniają, że dzieci były planowane. W Niemczech trójka dzieci to już „za dużo”, w Polsce – czwórka.
Czemu trudno nam uznać wielodzietność za coś normalnego?
Podstawowy powód jest taki, że myślimy o dzieciach w kategoriach ekonomicznych. Sądzi się, że nadejście kolejnego jest krzywdą dla pierworodnego, bo obniża jego status materialny. Paradoksalnie dotyczy to najczęściej osób zamożnych. Spotkałam się z argumentem, że nie można mieć trzeciego dziecka, bo na tylnym siedzeniu nie zmieszczą się trzy foteliki. To akurat nieprawda – odpowiednie modele polecają fora dla wielodzietnych. Ale cztery w standardowym samochodzie rzeczywiście się nie mieszczą.
Raport ONZ na temat dyskryminacji płci wskazuje, że kobietom w Polsce trudniej, niż w innych krajach europejskich pogodzić wychowywanie dzieci z pracą i może to być przyczyną emigracji. Czy w Niemczech łatwiej jest być matką?
W Polsce mniej jest promacierzyńskich rozwiązań prawnych. W Niemczech łatwiej o miejsce w przedszkolach i są one dłużej otwarte. Przyjmując kobietę do pracy nikt nie zapyta o plany rodzinne. Zasiłki wychowawcze dla matek są wysokie, by kobieta nie obawiała się, że urodzenie dziecka pogorszy jej status materialny. Dobrze rozwinięta jest też opieka zdrowotna nad ciężarną. Natomiast w Niemczech prawie całkowicie zanikł – wciąż obecny w Polsce – zwyczaj pomocy w opiece nad dziećmi ze strony babć i dziadków.