Lecetta Scaraffia, autorka opublikowanego w watykańskim dzienniku artykułu „Oznaki śmierci” przypomina, że 40 lat temu, dzięki raportowi naukowców Uniwersytetu Harvarda, ustanie akcji serca i płuc przestało być uważane za moment zgonu. Zgon stwierdza się, gdy ustają funkcje mózgu i na ekranie encefalografu pojawia się płaski zapis.
Kościół – pisze Scaraffia, wykładowca historii na rzymskim Uniwersytecie La Sapienza – przyjął, z wieloma zastrzeżeniami, tę definicję, godząc się na przeszczepy narządów. Budzi ona jednak coraz więcej wątpliwości naukowców i myślicieli, choćby filozofa prawa Paolo Becchiego, który pisze: „Najnowsze badania przeczą przekonaniu, że śmierć mózgu pociąga za sobą dezintegrację ciała”. Autorka powołuje się na przykład kobiety, u której w 1992 r. stwierdzono śmierć mózgu. Gdy się okazało, że jest w ciąży, podtrzymywano ją przy życiu do naturalnego poronienia.
Przypomina też, że zmarły w 1993 r. filozof Hans Jonas zajmujący się problemami etycznymi stwarzanymi przez postęp technologiczny podejrzewał, że nowa definicja śmierci podyktowana była nie tyle postępem nauki, ile potrzebą pobierania narządów do przeszczepów.
Scaraffia przywołuje wreszcie pracę „Koniec życia. Czy po śmierci mózgu jest życie?”, której autorzy – neurolodzy, prawnicy i filozofowie – zgadzają się, że śmierć mózgu nie oznacza śmierci osoby ludzkiej. Konkluduje, że opracowany 40 lat temu raport stawia przed katolikami wiele problemów natury bioetycznej.
Artykuł wywołał burzę, bo odczytano go jako wezwanie Watykanu do zrewidowania raportu z Harvardu. Zaprotestowali transplantolodzy. Rzecznik Watykanu ojciec Federico Lombardi wyjaśnił, że tekst „L’Osservatore Romano” nie jest wykładnią nauki Kościoła.