Pracownica jednej z zachodnich agencji, które zajmują się w Rosji poszukiwaniem narzeczonych dla swoich klientów, potwierdza tę tendencję. – Prawie 90 proc. kobiet, które się do nas zgłaszają, to Ukrainki i Białorusinki. Rosjanki się wykruszyły – tłumaczy.
[srodtytul] Zepsute moskwianki[/srodtytul]
Ale dla panów z Zachodu to nie jest wcale zła wiadomość, bo, jak przekonuje agentka, wielu z nich nie rozróżnia przedstawicielek wschodniosłowiańskich nacji. Za to ci, którzy rozróżniają, twierdzą jednoznacznie: najlepszy materiał na żonę to Białorusinka. – Nie jest tak pewna siebie, ma mniejsze wymagania i bardziej się stara. We wszystkim – znacząco mruga jeden z moich rozmówców. - Albo Ukrainki, które są szczere i zaangażowane, a nie merkantylne i zepsute jak moskwianki – mówi inny.
Pewien zachodni biznesmen, który od niedawna jest w Rosji, tłumaczył „Rz”, że kontakty z Rosjankami to już nie to co kiedyś. – Te legendy, które krążyły w latach 90., można już włożyć między bajki. Dzisiaj Rosjanka jest pewna siebie – tłumaczy. – Myślę, że to dlatego, że jest wielu bogatych Rosjan, którzy obsypują je drogimi prezentami, i już nie tak łatwo im zaimponować. Oczekują konkretów – jeśli nie zamierzasz się żenić, wychowywać dzieci, zapewnić rodzinie mieszkania i pewnej przyszłości, to do widzenia, nie będzie na ciebie tracić czasu – opowiada. – Nastąpiła wyraźna eskalacja żądań – śmieje się.
– Rosyjska narzeczona to koszmar – żalił się z kolei pewien architekt z Rumunii, który, jak twierdzi, „zjadł zęby na Rosji”. – Rozumiem, że potrzebuje co miesiąc nowej torebki Louis Vuitton, ale dlaczego mam je kupować także jej siostrze i mamie? – pyta. – Ja bardzo dziękuję za taki interes.