Z obliczeń „Rz" wynika, że przy obecnym układzie politycznym w Sejmie nie jest prawdopodobna ani liberalizacja ustawy antyaborcyjnej, co proponuje Ruch Palikota, ani jej zaostrzenie – co forsują środowiska obrońców życia od poczęcia. Ani lewica, ani prawica nie mają dość głosów, żeby przeforsować swoje pomysły, a większość PO i PSL jest przeciwna ruszaniu obecnych przepisów.
– Na klubie uznaliśmy, że nie ma sensu przedłużać?dyskusji etycznej i medycznej wokół aborcji, skoro z góry wiadomo, że Senat odrzuci każdą zmianę, a jeżeli nie, to zablokuje ją prezydent Bronisław Komorowski – mówi „Rz" Janusz Piechociński z PSL. – Ale oczywiście nasi posłowie zagłosują zgodnie ze swoim sumieniem, bo dyscypliny w sprawach światopoglądowych nie narzucamy.
Również PO nie narzuci dyscypliny swoim posłom. Dlatego przynajmniej kilkunastu członków tej partii zapewne poprze projekt obrońców życia. Ale przewaga przeciwników tej zmiany jest dużo większa. Zanosi się więc na to, że po awanturze wszystko pozostanie bez zmian. Czy wobec tego warto było zajmować się tą sprawą? – Warto, na dodatek wszystkim to jest na rękę – mówi politolog Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Wiadomo, że obecna ustawa nie zadowala ani lewicy, ani prawicy, a więc oba te środowiska pod naciskiem swojego zaplecza muszą zabiegać?o zmianę?przepisów. A PO, broniąc obecnych przepisów, pokazuje się?jako partia kompromisu.
Flis dodaje, że Platforma dzięki tej debacie wysłała do swoich skrzydeł subtelny sygnał – możecie odejść?do konkurencji, ale w tej konkretnej sprawie nic nie wywalczycie, bo macie za mało szabel, dlatego dążenie do ewentualnego rozłamu nikomu się?nie opłaca.