Wybitny brytyjski historyk Tony Judt uważał, że tak jak „american way of life” jest spoiwem, który łączy emigrantów osiedlających się w Stanach Zjednoczonych, tak zabezpieczenia socjalne są tym, co odróżnia kraje Unii Europejskiej od reszty świata.
W najnowszym raporcie OECD ostrzega jednak, że państwo dobrobytu może okazać tylko epizodem w historii Starego Kontynentu, którym cieszyły się zaledwie dwa pokolenia Europejczyków. Okazuje się bowiem, że w ciągu minionych trzech lat nierówności w dochodach między biedakami i bogaczami z krajów zjednoczonej Europy bardzo zbliżyły się do tego, co dzieje się po drugiej stronie Atlantyku. Różnice w poziomie życia warstw społecznych pokazuje indeks Giniego (gdzie zero to absolutna równość, a 100 całkowita nierówność). W Stanach Zjednoczonych osiągnął on 38 – poziom, który ostatnio był notowany w latach 20. XX wieku. Ale nie jest on już wiele niższy w takich krajach Europy jak Wielka Brytania (35), a nawet Francja (30) i Niemcy (29).
Co się stało?
Andre Sapir, profesor ekonomii na Universite Libre de Bruxelles, tłumaczy „Rz”, że budowa państwa opiekuńczego po drugiej wojnie światowej była możliwa dzięki wyjątkowemu zbiegowi okoliczności, po którym dziś właściwie nie ma śladu. Motorem szybkiego rozwoju europejskiej gospodarki była wówczas tania energia, zniesienie barier protekcjonistycznych, pościg za poziomem życia w USA, baby boom.
Unia mogła się swobodnie rozwijać także dlatego, bo jej potencjalni konkurenci, jak Chiny, Indie czy Związek Radziecki, funkcjonowali poza globalnym obiegiem ekonomicznym. W ten sposób przez trzy dekady Europa przeżyła bezprecedensowy wzrost. A nauczona doświadczeniami nazizmu i komunizmu postanowiła wykorzystać swoje bogactwo dla zbudowania kompleksowego systemu opieki socjalnej, który raz na zawsze usunie populistom grunt pod nogami.
Dziś jednak z czterech czynników definiujących – zdaniem Tony'ego Judta – europejski model państwa opiekuńczego (pełne zatrudnienie, zabezpieczenie socjalne, spójność społeczeństwa i demokracja) pozostał w zasadzie tylko ten ostatni. I to z coraz większym trudem, bo populiści niemal w całej Unii znów podnoszą głowę.