Sebastian Kościelnik, kierowca z wypadku, do którego doszło w 2017 r. w Oświęcimiu z udziałem rządowej limuzyny, którą jechała premier Beata Szydło, twierdzi, że krótko po tym zdarzeniu miał „założony w telefonie podsłuch”. Jeśli istotnie ta informacja byłaby prawdziwa, to takie działanie jest niedopuszczalne i byłoby złamaniem prawa. Do przestępstwa polegającego na nieumyślnym spowodowaniu wypadku drogowego nie można sięgać po kontrolę operacyjną.
Kościelnik w piątek w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” wyznał, że krótko po wypadku zarówno on, jak i jego adwokat, miał „założony w telefonie podsłuch”.
Czytaj więcej
W bardzo krótkim czasie po wypadku miałem założony podsłuch - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Sebastian Kościelnik, kierowca seicento, który w 2017 roku brał udział w kolizji, w której uczestniczyła też limuzyna wioząca ówczesną premier, Beatę Szydło.
Inwigilacja miałaby iść szerzej. „Przez trzy, cztery miesiące na moim osiedlu bardzo często parkowało auto na warszawskich numerach. Widziałem je także przed szkołą, jeżdżono za mną. Mało się z tym ukrywali” – mówił Kościelnik. I wskazywał, że dziwnych zdarzeń było więcej – jak to dotyczące samego miejsca wypadku. – W momencie gdy osoby, które chciały je nagrać, zrobić zdjęcie, podchodziły, ich telefony się wyłączały – twierdził Kościelnik.
Po ujawnieniu tych informacji w piątek, zarówno Sebastian Kościelnik, jak i jego obrońca mec. Władysław Pociej zamilkli. „Rzeczpospolita” chciała pogłębić temat, jednak mecenas nie oddzwonił, a na pytanie wysłane esemesem nie odpowiedział. Także z Kościelnikiem nie udało się nam skontaktować.