Z perspektywy Polski kompleksowy sondaż przeprowadzony w 17 krajach przez szanowany waszyngtoński instytut badania opinii publicznej Pew niesie pewne pocieszenie. Okazuje się, że głęboki konflikt, jaki od kilku lat dzieli nasz kraj, nie jest tylko przypadłością polskiego charakteru narodowego. To raczej część znacznie szerszego zjawiska, które trawi z niewielkimi wyjątkami cały rozwinięty świat.
W Ameryce najgorzej
Ludzie chcieliby, aby było inaczej: bardzo szybko rośnie udział respondentów, którzy uważają, że im bardziej różnorodny skład etniczny społeczeństwa, tym jego potencjał rozwoju jest większy. W 2017 r. tak sądziło np. 65 proc. Niemców, ale dziś to już 71 proc. W Hiszpanii przez te cztery lata wskaźnik skoczył z 67 do 78 proc., w Holandii z 50 do 62 proc.
Ale ta ocena wcale nie przekłada się na uznanie, że inny, choć różni się w poglądach, też może mieć rację. Pew kreśli bardzo przygnębiający obraz głęboko podzielonych krajów tak na tle politycznym, jak i etnicznym, religijnym czy miejsca zamieszkania.
Amerykańską chorobą zaraziło się wiele innych krajów szeroko pojętego Zachodu
Przoduje w tym Ameryka. Tu aż 90 proc. respondentów uważa, że konflikt, jaki wywiązał się między zwolennikami republikanów i demokatów, jest „silny" lub „bardzo silny". Nic dziwnego, skoro zwolennicy Donalda Trumpa uważają wyborców Joe Bidena za „zdrajców", podczas gdy ci ostatni są przekonani, że poprzedni prezydent dąży do obalenia demokracji. W takim układzie już coraz trudniej mówić o „społeczeństwie": zespole ludzi, którzy chcą osiągnąć wspólny cel.