Moda na wytrawne polskie wino

Mamy już ponad 300 hektarów winnic. Zakładają je nie tylko rolnicy, lecz także biznesmeni, politycy, ludzie wolnych zawodów, a nawet uczelnie. Ale dopóki nie zmienią się restrykcyjne przepisy, to tylko kosztowne hobby, bo trunku nie można legalnie sprzedać.

Publikacja: 10.06.2008 02:33

Moda na wytrawne polskie wino

Foto: Rzeczpospolita

Wojciech Włodarczyk, były szef Urzędu Rady Ministrów w rządzie Jana Olszewskiego, już kilka lat temu zamienił politykę na [link=http://klubwinarzeczpospolitej.pl/]wino[/link] i zapewnia, że był to dobry wybór. Zaczynał w 2002 roku od kilku arów w okolicach Kazimierza Dolnego. Teraz planuje powiększyć winnicę do dwóch hektarów.

– To coś więcej niż hobby – podkreśla. – Wino to napój, który towarzyszy człowiekowi od wieków, czyni go lepszym, pozwala zrozumieć kulturę.

Marek Nowiński, z zawodu chemik cybernetyk, wino pokochał podczas studiów i pracy na Węgrzech. Mieszka w Warszawie, pracuje w dużej firmie i od kilku lat uprawia z żoną Lidią hektarową winnicę na południowym stoku w Trzcinicy na Podkarpaciu. Zainwestowali w nią już kilkadziesiąt tysięcy złotych i chcą inwestować dalej.

– Mam nadzieję, że już niedługo wino Nowińskich można będzie kupić w sklepie lub delektować się nim w dobrej restauracji – marzy.

Nie jest to jednak takie proste. – Polska to jedyny kraj w Europie, w którym nie można sprzedawać wina z własnych winnic – mówi Roman Myśliwiec, pionier polskich winiarzy, właściciel winnicy Golesz pod Jasłem i prezes Polskiego Instytutu Wina i Winorośli w Krakowie.

– Przez absurdalne prawo hektolitry [link=http://klubwinarzeczpospolitej.pl/]wina[/link], które wyprodukujemy, musimy wypijać ze znajomymi, bo nikt nie jest w stanie sprostać przepisom – dodaje Roman Grad, prezes Zielonogórskiego Stowarzyszenia Winiarzy.

Jedyną formą „sprzedaży“ własnego wina są degustacje, a ich organizatorzy muszą kombinować, jak je rozliczyć. – Takie oszukiwanie fiskusa nie ma sensu. Chcemy legalnie produkować i sprzedawać wino, jak to się robi w całej Europie – apelują.

Dlatego walczą o nowelizację dwóch ustaw: o akcyzie i winiarskiej. W pierwszej domagają się zniesienia obowiązku prowadzenia składów podatkowych, który wiąże się z ogromną biurokracją i drobiazgową kontrolą. – Właściciel rodzinnej winnicy musiałby być szaleńcem, by próbować podołać procedurom prowadzenia składu podatkowego na wzór potężnych Polmosów – tłumaczy Roman Grad. W drugiej żądają m.in. zlikwidowania obowiązku prowadzenia laboratorium. Zmianę przepisów zaleca też Unia Europejska.

Ostatnio winiarze zagrozili, że oddadzą sprawę do Trybunału w Strasburgu. Podziałało. W maju spotkał się z nimi minister rolnictwa Marek Sawicki. – Obiecał, że jeszcze w tym roku zostaną zmienione rygorystyczne przepisy – relacjonuje Roman Myśliwiec. – Trzymamy za słowo, bo mamy w pamięci, że poprzednie rządy obiecywały to samo.

Produkcja wina w Polsce znana była już w średniowieczu. Pierwsi byli benedyktyni i cystersi, później dołączyły inne zakony. Zakładały winnice w Małopolsce, na Mazowszu, a nawet na Pomorzu. Najdłużej na obecnych ziemiach polskich utrzymały się winnice zielonogórskie, do końca wojny należące do niemieckiego nadreńskiego rejonu winiarskiego. Po wojnie zostało po nich tylko muzeum winiarstwa i święto winobrania.

[wyimek]Przez absurdalne prawo hektolitry wina, które wyprodukujemy, musimy wypijać ze znajomymi - Roman Grad. prezes Zielonogórskiego Stowarzyszenia Winiarzy[/wyimek]

– Tereny, na których z dobrym skutkiem można uprawiać winorośl, rozciągają się na południe od linii łączącej Gorzów Wielkopolski i Chełm Lubelski. Najdogodniejsze warunki są w regionach: Nadodrze – Zielona Góra, Przedgórze Sudeckie, Jura Krakowska, Pogórze Karpackie oraz Powiśle Sandomierskie i Roztocze – wylicza Roman Myśliwiec nazywany Dionizosem z Jasła. To dziś największy autorytet wśród polskich winiarzy. Od ponad 20 lat profesjonalnie zajmuje się uprawą winorośli i produkcją wina. Udowodnił, że w polskich warunkach klimatycznych możliwa jest produkcja wina dobrej europejskiej jakości. Trunkiem z jego winnicy Golesz zachwycają się koneserzy z całej Europy.

Zdaniem Myśliwca w naszym klimacie dobre efekty mogą dać tylko tzw. mieszańce międzygatunkowe. Przetestował już ponad 200. – Dobre [link=http://klubwinarzeczpospolitej.pl/]białe wino[/link] można zrobić z odmian Bianca, Muskat Odesski czy Hibernal, a wino czerwone najlepiej wychodzi z niemieckich odmian Rondo i Regent – uważa.

[srodtytul]Połknąć bakcyla

Ile jest dziś polskich winnic? Jeszcze kilka lat temu mówiło się o 100 – 150 hektarach. W zeszłym roku Polski Instytut Wina i Winorośli obliczył, że profesjonalnie winorośl uprawia się już na co najmniej 300 hektarach. Szaleństwo z zakładaniem winnic najbardziej ogarnęło Podkarpacie i Małopolskę, ale powstają one w całej południowej i środkowej Polsce, a nawet na Mazurach. Zakładają je nie tylko rolnicy i właściciele gospodarstw agroturystycznych, ale także ludzie biznesu, lekarze, prawnicy, politycy.

– To jest bakcyl, który raz połknięty wciąga na całe życie – uważa Maciej Kaplita, menedżer zagranicznego koncernu, który prowadzi 60-arową winnicę Comte na skraju Pustyni Błędowskiej koło Olkusza. Myśli o jej powiększeniu do czterech hektarów.

Marcin Płochocki, główny technolog firmy Kamis, uprawą winorośli zainteresował się dzięki Romanowi Myśliwcowi. – Zacząłem studiować jego książki, jeździć na konsultacje, aż zapadła decyzja, że kupuję teren i zakładam winnicę – opowiada. Z żoną mają ich już dwie: 30-arową w Gliniku na Podkarpaciu i półtora hektara koło Sandomierza.

– Wciąż się uczymy, ale potrafimy już zrobić wino średniej klasy europejskiej – chwali się Halina Kowalewska, która wraz z mężem i córką prowadzi rodzinną winnicę Kinga koło Nowej Soli w Lubuskiem. Przygodę z winem zaczęli 23 lata temu od odmian deserowych, a teraz [link=http://klubwinarzeczpospolitej.pl/]winnica[/link] o powierzchni półtora hektara jest źródłem utrzymania dla dwóch rodzin. Zarabiają na degustacjach i sprzedaży sadzonek.

– Przypomina to trochę sytuację w Wielkiej Brytanii przed 50 laty, gdy winnice zakładali bogaci przedsiębiorcy, bankierzy, a po latach weekendowe hobby przynosi im spore profity – ocenia Marek Nowiński.

– Nasze wina już mogą być konkurencyjne wobec win wytwarzanych w naszym regionie, głównie w Czechach, na Słowacji i wschodnich Niemczech – ocenia Tomasz Prange-Barczyński, krytyk winiarski, redaktor naczelny magazynu „Wino“, który niedawno poddał degustacji 57 gatunków polskich win od ponad 20 producentów. – Po zmianie przepisów ich jakość jeszcze się poprawi, bo właściciele winnic będą inwestować w wysokiej klasy urządzenia do produkcji wina. Mogą być droższe od masowo produkowanych win hiszpańskich czy włoskich, a ich posiadanie stanie się sprawą prestiżu i wręcz lokalnego patriotyzmu.

Maciej Kaplita, który z grupą winiarzy promuje markę Małopolskie Wino, przekonuje, że już jest na nie popyt. – Renomowane restauracje chciałyby je mieć u siebie, bo przyciągnie klientów. Polskie wino może być sprzedawane nawet po 50 – 70 zł za butelkę – uważa.

Na razie czarnorynkowa cena butelki dwuletniego wina z Podkarpacia wynosi ok. 30 zł. Z hektarowej winnicy można wyprodukować dziesięć tysięcy butelek. Ale jej założenie też kosztuje: 60 – 80 tys. zł, a potem co roku w uprawę trzeba inwestować kilka tysięcy złotych.

Winem poważnie i naukowo zamierzają się też zająć uczelnie. Już wkrótce powstanie trunek „made in Uniwersytet Jagielloński“. Najstarszy polski uniwersytet w swoim gospodarstwie w Łazach posiada dwuhektarową winnicę. Wino z UJ ma być przeznaczone głównie na uniwersyteckie potrzeby: podawane przy szczególnych okazjach i dawane w prezencie gościom.

Profesor Karol Musioł, rektor UJ, nie ma wątpliwości, że trunek doda uczelni prestiżu. Naukowcy z uniwersytetu chcą się zająć poszukiwaniem najlepszych odmian winorośli dla naszych warunków klimatycznych.

Inna z krakowskich uczelni, Uniwersytet Rolniczy (dawna Akademia Rolnicza), który ma 80-arową winnicę, chce uruchomić pierwszy w Polsce kierunek enologii kształcący specjalistów od produkcji wina.

[i]Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: [mail=j.matusz@rp.pl]j.matusz@rp.pl[/mail][/i]

Wojciech Włodarczyk, były szef Urzędu Rady Ministrów w rządzie Jana Olszewskiego, już kilka lat temu zamienił politykę na [link=http://klubwinarzeczpospolitej.pl/]wino[/link] i zapewnia, że był to dobry wybór. Zaczynał w 2002 roku od kilku arów w okolicach Kazimierza Dolnego. Teraz planuje powiększyć winnicę do dwóch hektarów.

– To coś więcej niż hobby – podkreśla. – Wino to napój, który towarzyszy człowiekowi od wieków, czyni go lepszym, pozwala zrozumieć kulturę.

Pozostało 94% artykułu
Społeczeństwo
Kielce: Poważna awaria magistrali wodociągowej. Gdzie brakuje wody?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni