Po aresztowaniu M. lansujące go do tej pory środowiska nabrały wody w usta. „To delikatna sprawa, nie będziemy się wypowiadać” – mówili ludzie, którzy zrobili z M. ikonę walki o prawa człowieka. Szef organizacji Nigdy Więcej (przyznała ona M. tytuł „Antyfaszysty roku 2003”), poproszony przez „Rz” o komentarz, z histerycznym krzykiem rzucił słuchawkę telefonu. W jednej z piszących regularnie o M. gazet zaczęto wrzucać do kosza listy zachodnich organizacji wzywające do walki o „uwolnienie Simona M. prześladowanego przez faszystowski rząd”.
Szpital Zakaźny na Woli, gdzie przebywa teraz M., odgrywa w jego historii szczególną rolę. To właśnie jeden z lekarzy tego szpitala pod koniec 2006 roku skojarzył, że trzy pacjentki zakażone wirusem HIV podają w wywiadzie, że zakaził je Afrykańczyk. Wszystkie miały nietypowy, gwałtowny przebieg choroby. Badania genetyczne wirusa wykazały, że jest to subtyp typowy dla Kamerunu.
– Policja wahała się dość długo, czy zatrzymać Simona M. Uznano. że ma taką pozycję i znajomości, że nie można sobie pozwolić na najmniejszy błąd – mówi „Rz” jedna z zakażonych przez niego kobiet.
Tak jak i inne ofiary długo bała się oskarżyć M. Prokuratorzy prowadzący śledztwo zaobserwowali, że wszystkie kobiety obawiały się, że Kameruńczyk – nawet z aresztu – może poprzez swoich znajomych wywierać na nie naciski. Te obawy nie były bezpodstawne. Jak ustaliła „Rz”, nawet lekarz dostawał telefony z pogróżkami.
Wszystkie kobiety zeznały, że M. uprawiał z nimi seks bez prezerwatywy. Wywierał presję, argumentując, że żądanie prezerwatywy jest dowodem dyskryminacji rasowej i stereotypu, który każe widzieć w Afryce kontynent nędzy i AIDS.
Jak dowiedziała się „Rz”, kobiety oskarżające M. o zakażenie twierdzą, że przy każdym stosunku seksualnym starał się doprowadzić partnerkę do krwawienia.