– Gdzie w tym roku pójdę na rekolekcje? Jeszcze nie wiem – mówi Kaja Małecka-Kotlarz, absolwentka Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, handlowiec. – Kiedyś jako studentka chodziłam na rekolekcje do akademickiego kościoła św. Anny. Potem tam, gdzie głosił je ks. Piotr Pawlukiewicz. Jeździłam np. z Pragi do Ursusa tylko po to, aby go posłuchać. Ostatnio byłam na rekolekcjach w kościele św. Marcina przy ulicy Piwnej.
Osób, które w wielkich miastach będą słuchać rekolekcji adwentowych nie w swoim kościele parafialnym, jest coraz więcej. Wiadomo też, gdzie będą tłumy. W Warszawie np. tłoczno jest zawsze tam, gdzie kazania głoszą ks. Piotr Pawlukiewicz i o. Jacek Salij, w Krakowie – o. Andrzej Kłoczowski i ks. Edward Staniek, w Lublinie – ks. Mieczysław Puzewicz (organizuje rekolekcje last minute), w Poznaniu – o. Jan Góra, a we Wrocławiu – ks. Stanisław Orzechowski.
Zjawisko wybierania kaznodziei i kościoła dotyczy nie tylko czasu rekolekcji, ale całego roku. W Zielonej Górze w centrum miasta jest świątynia, gdzie 20 proc. uczestników niedzielnej mszy pochodzi spoza parafii. Okazuje się, że wiele osób gotowych jest przejechać przez pół miasta albo dalej w poszukiwaniu pięknej liturgii, śpiewu i mądrych kazań. Powodów chodzenia na msze do innego kościoła niż parafialny jest więcej: związki rodzinne, grupy duszpasterskie, ale także np. uraz do własnego proboszcza, który wziął za dużą ofiarę.
Zjawisko szukania przez wiernych świątyń i kaznodziejów, którzy im odpowiadają, nie jest nowe.
– Zawsze ludzie w miastach, gdzie jest wiele kościołów, wybierali te świątynie, gdzie jest staranniejsza liturgia, gdzie są msze dla dzieci, młodzieży albo dlatego, że kościół zakonny mieli bliżej – mówi socjolog prof. Krzysztof Koseła.