Do incydentu doszło w niedzielę 27 stycznia w leżącym w stanie Jonglei mieście Pibor, gdzie od lata 2012 r. trwają bratobójcze walki między wojskami państwowej armii SPLA a rebeliantami Davida Yau Yau.
W chwili wybuchu walk w Piborze nie było Polaków, a jedynie kenijscy pracownicy PAH: John Paul Mugo i Thomas Odari. Obaj przebywali na terenie zaprzyjaźnionej organizacji pozarządowej InterSOS, która również prowadzi działalność w tym rejonie. Około 13.45 usłyszeli silną eksplozję dobiegającą z miejscowego rynku. Jak się okazało, spowodował ją ręczny granat, który żołnierze państwowej armii chcieli odebrać przedstawicielowi rebeliantów. Rozpoczęła się wymiana ognia między armią a partyzantką.
Żołnierz prawdopodobnie nie wiedział, że strzela do przedstawicieli organizacji humanitarnych, które generalnie nie są celem ataków ani południowosudańskiej armii, ani rebeliantów.
Po kilku godzinach pracownicy PAH dostali wiadomość o przybyciu na miejsce m.in. dwóch transporterów opancerzonych należących do ONZ. Pod opieką sił pokojowych spędzili noc, a następnie zostali ewakuowani do Dżuby. Według oficjalnych informacji, w niedzielnych walkach w Piborze zginęło pięć osób. Nieoficjalnie mówi się, że ofiar było więcej. Wiadomo, że spłonęła znaczna część domostw, głównie zbudowanych z łatwopalnych materiałów tradycyjnych chat „tukuli".
To pierwszy tak poważny incydent w trakcie sześcioletniej działalności PAH w Sudanie Południowym.