Języki nie muszą umierać

Europejskie języki są szczegółowo opisane i zbadane. Ale to nie chroni ich przed wyginięciem.

Publikacja: 12.10.2013 15:36

Katalonia – silny język, silny region. I silne tendencje separatystyczne

Katalonia – silny język, silny region. I silne tendencje separatystyczne

Foto: AFP

Korespondencja z Brukseli

Gdy w czerwcu tego roku umierała w Kanadzie Grizelda Kristina, wraz z nią odchodził z tego świata język liwski. Co prawda są jeszcze ludzie znający liwski, ale 103-letnia Łotyszka, która w 1944 roku wyemigrowała do Kanady, była ostatnią osobą, dla której był to język ojczysty.

To jego nauczyła się w domu i używała w rozmowach z rodzicami. Liwski, bliższy raczej estońskiemu niż łotewskiemu, należy do grupy języków ugrofińskich. Jeszcze w XII wieku był używany przez mieszkańców większości dzisiejszego terytorium Łotwy, potem stał się językiem mniejszości na północno-zachodnim jego skrawku, a po II wojnie światowej został zupełnie zaniedbany.

Jeszcze w 2012 roku dziennikarzom udało się dotrzeć do Grizeldy Kristiny i ta płynnym liwskim opowiadała o swoim dzieciństwie. Mimo że rodzinnego języka właściwie od 50 lat nie używała na co dzień.

Dobrze zbadana Europa

Dla Europy jej śmierć była smutnym momentem, bo umniejszyła bogactwo kulturowe. UNESCO szacuje, że co dwa tygodnie umiera na świecie jeden język, ale akurat w Europie przypadki śmiertelne zdarzają się znacznie rzadziej.

– Najczęściej umierają języki w Australii czy Ameryce. Tam też znajdowane są jeszcze ciągle nowe języki. Na przykład w Amazonii czy w Papui Nowej Gwinei – mówi „Rz" Tapani Salminen, fiński lingwista, autor europejskiej części Atlasu Zagrożonych Języków Świata UNESCO.

Europa jest już tak dobrze zbadana, że na nowe języki się nie trafia. Natomiast te istniejące (mowa o około 120 językach zagrożonych) szczegółowo opisuje i klasyfikuje jako mniej lub bardziej zagrożone wyginięciem, uwzględnia się również te wymarłe.

Na terenie Polski atlas wymienia jeden język wymarły na przełomie XIX i XX wieku – słowiński, oraz dwa istniejące do dziś, choć uznane za poważnie zagrożone. Kaszubskim posługuje się ponad 50 tys. ludzi, wilamowskim, w położonych w południowej Polsce Wilamowicach – zaledwie kilkadziesiąt.

– Polska jest bardzo jednolita językowo, to efekt migracji ludności, zmiany granic. Właściwie jest tylko jeden język poza dominującym polskim, czyli kaszubski. Zastanawiałem się, czy nie dołożyć śląskiego i góralskiego, ale ostatecznie uznałem, że nie są one wystarczająco odmienne, żeby uznać je za języki, a nie za dialekty – wyjaśnia Salminen.

Na terenie naszego kraju pojawia się też kilka innych języków zagrożonych, które przekraczają granice. Na przykład język rusiński, którego dialektami były bojkowski i łemkowski – języki mieszkańców południowo-zachodniej Polski, wypędzonych ze swoich ziem po II wojnie światowej przez Ludowe Wojsko Polskie w ramach akcji „Wisła".

Większość osób mówiących rusińskim mieszka dziś na Ukrainie, która jednak nie troszczy się o języki regionalne. Społeczność rusińskojęzyczną można też znaleźć na Słowacji, a jej najsłynniejszym przedstawicielem był król pop-artu Andy Warhol, syn Łemków ze Słowacji, którzy wyemigrowali do USA. Ponadto na terenie zachodniego Pomorza można też spotkać osoby mówiące w dolnosaksońskim – języku regionalnym spotykanym głównie w Niemczech i Holandii. Inny przykład to język poleski na wschodzie Polski.

Niechętne Francja i Grecja

Jednym z najbogatszych językowo krajów Europy jest Francja, gdzie atlas UNESCO wylicza około 20 języków regionalnych. Francja jednak, ze swoim modelem scentralizowanego państwa i scentralizowanej kultury, robiła wszystko, żeby żywe języki tłumić. Dziś polityka rządu nieco się zmienia, ale szkody trudno odrobić.

– Sto lat temu bretońskim mówiło milion ludzi, dziś około 250 tysięcy. I to głównie osoby starsze, w oddalonych wiejskich społecznościach – mówi Tapani Salminen.

Na drugim biegunie jest Szwecja, gdzie świadoma polityka państwa doprowadziła do odrodzenia znajdującego się już na skraju wyginięcia języka południowolapońskiego.

Francja i Grecja to dwa skrajne przykłady krajów, które były – choć w przypadku Grecji należy ciągle używać czasu teraźniejszego – najbardziej niechętne językom regionalnym. Oba te kraje jako jedyne w Unii Europejskiej nie ratyfikowały Europejskiej Karty Języków Regionalnych lub Mniejszościowych. Francji chodziło bardziej o model państwa i model kultury, choć silne były też obawy przed separatyzmem baskijskim czy korsykańskim.

Grecja natomiast boi się żądań autonomii ze strony np. ludności macedońskojęzycznej. O ile jednak macedoński przeżyje, bo jest językiem narodowym w sąsiedniej Macedonii, to bliski wyginięcia jest inny tępiony przez Greków język – aromański, występujący przy granicy z Albanią.

Jak rzadki ptak

– Śmierć języka nie jest naturalnym procesem. Ona jest efektem pewnych zamierzonych działań. Języki nie muszą umierać – mówi „Rz" Miguel Martinez Tomey z Chunta Aragonesista, regionalistycznej i socjalistycznej partii aragońskiej. Według niego państwa powinny chronić i troszczyć się o języki regionalne czy języki mniejszości, tak jak troszczy się o zabytki.

– Język jest dziedzictwem kultury, jak kościoły czy zamki. I powinien być chroniony. Co więcej, ta ochrona jest znacznie tańsza niż w przypadku spuścizny materialnej – uważa Martinez Tomey.

Według niego często nie trzeba wcale odrębnych mediów, wystarczy jeden program w istniejących stacjach radiowych czy telewizyjnych. Nie trzeba nawet dodatkowych nakładów na edukację, wystarczy, żeby zajęcia z języka zmieścić w normalnym czasie lekcyjnym. Tak żeby dzieci nie musiały wybierać między nauką rodzinnego języka a odjeżdżającym właśnie do domu gimbusem.

Martinez Tomey walczy o większe uznanie dla języka aragońskiego. W przeciwieństwie do kastylijskiego (oficjalnego hiszpańskiego), katalońskiego, baskijskiego i galicyjskiego nie jest on uznany za oficjalny język regionu.

Choć w średniowieczu to właśnie aragoński był językiem królewskim, a co za tym idzie, językiem elit. Dziś posługuje się nim tylko od 15 do 20 tysięcy ludzi w północnej, górskiej części regionu. Fakt, że nie jest językiem oficjalnym, sprawia, że nie ma dla niego miejsca w systemie edukacji czy mediach.

– Staliśmy się ofiarą strachu przed ruchami separatystycznymi w Katalonii i Kraju Basków – uważa aragoński polityk. Te dwa silne regiony i dwa silne języki stały się symbolami walki najpierw o autonomię, a teraz nawet o suwerenność. Szczególnie silne są tendencje w Katalonii.

Takie ambicje, wykraczające poza aspiracje odrębności kulturowej i językowej, zarażają myślenie polityków i zwiększają ich strach przed wszelkiego typu inicjatywami, nawet jeśli wyraźnie nie mają one podtekstu politycznego.

W Unii Europejskiej, żądającej przestrzegania praw mniejszości od wszystkich chcących dołączyć do jej grona, przez lata nie udawało się przeprowadzić żadnej akcji politycznej nagłaśniającej problem zagrożonych języków.

Wyłomu dokonał ostatnio korsykański eurodeputowany François Alfonsi, który przeprowadził przez Parlament Europejski rezolucję o konieczności ochrony zagrożonych języków. On porównał języki nie do kościołów i zamków, ale do rzadkich okazów ptaków czy okazów dzikiej przyrody, które bez pomocy człowieka nie przetrwają.

– Za każdym razem, gdy znika język, znika kawałek europejskiego dziedzictwa – przekonywał Alfonsi. Jego rodzinny język – korsykański – również należy do zagrożonych, choć mówi nim ciągle znaczna część mieszkańców Korsyki.

Inne myślenie

Rezolucja apelująca o ochronę tych języków została przyjęta przygniatającą większością głosów. Nie poparła jej tylko grupa eurodeputowanych z francuskiej prawicy.

Nie stanowi ona prawa, bo UE nie ma kompetencji w sprawach języków czy mniejszości narodowych. Ale jest pierwszą oznaką zmiany myślenia o językach regionalnych. Politycy, którzy nie dbają o języki mniejszości, obawiają się często o status swoich języków narodowych. Czasem jednak zagrożone są same języki narodowe, jak choćby irlandzki w Irlandii.

Mimo statusu języka oficjalnego i wielkiej akcji edukacyjnej i promocyjnej luksemburski też nie jest najważniejszym językiem Luksemburga, bo jako pierwszego dzieci uczą się w szkole niemieckiego. Te kraje ryzykują, że staną się narodami bez języków.

Korespondencja z Brukseli

Gdy w czerwcu tego roku umierała w Kanadzie Grizelda Kristina, wraz z nią odchodził z tego świata język liwski. Co prawda są jeszcze ludzie znający liwski, ale 103-letnia Łotyszka, która w 1944 roku wyemigrowała do Kanady, była ostatnią osobą, dla której był to język ojczysty.

Pozostało 96% artykułu
Społeczeństwo
„Niepokojąca” tajemnica. Ani gubernator, ani FBI nie wiedzą, kto steruje dronami nad New Jersey
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Właściciele najstarszej oprocentowanej obligacji świata odebrali odsetki. „Jeśli masz jedną na strychu, to nadal wypłacamy”
Społeczeństwo
Gwałtownie rośnie liczba przypadków choroby, która zabija dzieci w Afryce
Społeczeństwo
Sondaż: Którym zagranicznym politykom ufają Ukraińcy? Zmiana na prowadzeniu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Antypolska nagonka w Rosji. Wypraszają konsulat, teraz niszczą cmentarze żołnierzy AK