Mniej lub bardziej spontaniczne pochody przeszły w nocy z wtorku na środę ulicami Nowego Jorku, Chicago, Bostonu, Waszyngtonu, Los Angeles czy Cleveland. Do kolejnych starć z policją doszło także w samym Ferguson, choć miały one mniej gwałtowny charakter niż noc wcześniej.
Oliwy do ognia dolał także pierwszy wywiad, jakiego Darren Wilson, policjant, który zabił czarnoskórego nastolatka w Ferguson, udzielił mediom. Oświadczył w nim, że ma czyste sumienie, ponieważ wykonywał jedynie swoją pracę, do której go wyszkolono.
Prezydent Barack Obama mówił we wtorek w Chicago w polonijnym Copernicus Center o braku wzajemnego zaufania policji oraz społeczności mniejszości rasowych i etnicznych. Jednocześnie potępiał akty przemocy. – Palenie budynków i samochodów, niszczenie mienia i grożenie innym to działania destrukcyjne, na które nie można znaleźć usprawiedliwienia. To czyny kryminalne – mówił prezydent. Do spokoju wzywali także przywódcy społeczności Afroamerykanów.
Ci ostatni jednak nie ukrywali swojego niezadowolenia z powodu decyzji ławy przysięgłych w Ferguson uwalniającej policjanta od wszelkiej odpowiedzialności.
Protesty w Ferguson i w kilku największych amerykańskich metropoliach pokazują, że Stany Zjednoczone mimo sześcioletnich rządów czarnoskórego prezydenta są nadal głęboko podzielone rasowo. Uczestnicy demonstracji odbywających się w wielkich miastach – poza stanem Missouri – niejednokrotnie podkreślali, iż chodzi tu nie tylko o sprzeciw wobec decyzji wielkiej ławy przysięgłych uniewinniającej Wilsona, ale także o problem równego traktowania przez aparat sprawiedliwości – od lokalnej policji do sądów. Czarni i kolorowi są wciąż przekonani, że są dyskryminowani przez służby odpowiedzialne za egzekwowanie prawa. Niemal w każdym wielkim amerykańskim mieście można przytoczyć znane przykłady nadużycia władzy przez policję wobec czarnych mieszkańców. W USA doskonale pamięta się na przykład uniewinnienie białych policjantów odpowiedzialnych za zabicie czarnoskórego Rodneya Kinga w 1992 roku.