Jednak przemytnicy wpadli ostatnio na prosty sposób ominięcia tych przeszkód i zwiększenia zysków. Teraz w Turcji albo na Cyprze kupują od armatorów stare, zdezelowane duże statki handlowe, które praktycznie nadają się wyłącznie na żyletki, za bezcen: 200 – 250 tys. dolarów. Ładują setki uchodźców i biorą kurs na Italię.
Na pełnym morzu nadają sygnał SOS, opuszczają pokład na szybkich łodziach, a statek płynie na automatycznym pilocie z szybkością 10 węzłów. Włoska marynarka, by uchronić te statki przed katastrofą, zrzuca na pokład ze śmigłowców swoją załogę, która doprowadza jednostkę z uchodźcami bezpiecznie do włoskiego portu.
Ten nowy sposób ma wiele zalet. Przede wszystkim jeden kurs potrafi przynieść 1,5 mln dolarów zysku. Koszty podróży są dość wysokie. Ofertę można znaleźć po arabsku i angielsku w internecie, np. taką, która zwerbowała na pokład statku „Blue Sky M" 800 pasażerów. W sylwestra przypłynął do portu: 5,5 tys. dolarów od osoby, dla zorganizowanych grup powyżej 25 osób zniżka – 4,5 tys. dolarów.
Włosi wskazują, że z tureckiego portu Mersin 31 grudnia i 2 stycznia na wody terytorialne Włoch przybyły dwa duże statki handlowe.
Na jednym było blisko 800 uchodźców, na drugim 360. Chodzi o Syryjczyków z obozów dla uchodźców na terenie Turcji. Licząc od października ubiegłego roku, były to 14. i 15. duży statek z takim żywym towarem. Jak widać, gangi zajmujące się przemytem ludzi stosują teraz nową taktykę. Kupują za bezcen – 200 tys. dolarów – zdezelowane statki. Ładują imigrantów, pobierając około 5 tys. dolarów od głowy. I płyną do Włoch.
Nowa technika ma kilka zalet. Po pierwsze, można lepiej zarobić, po drugie, duży statek nie zatonie tak łatwo jak chybotliwe łódki z Libii. Nie wywoła więc wielkiego oburzenia europejskiej opinii publicznej.