Naraziłem na szwank interesy ludzi PRL-owskich służb

Rozmowa z Wojciechem Sumlińskim, dziennikarzem śledczym, reporterem i publicystą współpracującym z TVP i tygodnikiem „Wprost”

Aktualizacja: 16.05.2008 12:05 Publikacja: 16.05.2008 07:35

Naraziłem na szwank interesy ludzi PRL-owskich służb

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Jak wyglądało pańskie zatrzymanie?

Wojciech Sumliński:

Poprzedniego dnia pracowałem do późnej nocy. Po kilku godzinach snu obudziło mnie ABW. Jako powód przeszukania podano, jakobym miał sprzedawać tajne dokumenty „Gazecie Wyborczej”. Był to dla mnie zarzut absurdalny. Każdy, kto mnie zna, wie, że „Wyborcza” to ostanie medium, któremu bym cokolwiek zaoferował. Choć muszę przyznać, że jestem „GW” wdzięczny, bo – jak słyszałem – jej dziennikarz mnie bronił. Bardzo jednak wątpię, czy „Gazeta” cokolwiek by ode mnie kupiła. Zresztą z tego zarzutu szybko się wycofano.

Co znaleziono w pańskim domu?

Przede wszystkim zabrano kilkaset stron dokumentacji dotyczącej sprawy księdza Jerzego Popiełuszki. Zarekwirowano też dokumenty SB, które powierzyli mi ludzie badający komunistyczną przeszłość. Prócz tego płyty DVD oraz laptop.

Czy były wśród nich tajne dokumenty, w szczególności aneks do raportu komisji weryfikacyjnej WSI?

Tajne dokumenty były. Takimi dysponuje chyba każdy dziennikarz śledczy. Nie było jednak żadnych tajnych akt z komisji weryfikacyjnej.

Skąd pan znał Aleksandra L., któremu prokuratura również postawiła zarzuty?

Poznałem go, kiedy pracowałem w „Życiu” i zajmowałem się sprawą Ałganowa i Kwaśniewskiego. Był to rok 1998. Potem kontakt się urwał. W roku 2003 albo 2004 kolega mi powiedział, że zna świetne źródło, które może mi pomóc zdobyć materiały do mojej książki. Okazał się nim Aleksander L. Miał wiedzę o styku służb specjalnych z biznesem.

Podobno oskarża pana jeszcze jeden były oficer służb specjalnych?

Tak. Zarzuty są oparte na zeznaniach niejakiego płk. Tobiasza. Jakieś trzy tygodnie temu podczas imprezy imieninowej podszedł do mnie człowiek, który zapytał: „Panie Wojtku, czy pan sobie mnie przypomina?”. Powiedziałem, że nie. Powtórzył kilkakrotnie swoje pytanie. Na odczepnego powiedziałem wreszcie, że jak przez mgłę go chyba kojarzę. Potem podszedłem do gospodarza, który mi powiedział, że to oficer służb PRL o nazwisku Tobiasz. Później już go nie spotkałem.

I nie proponował mu pan za pieniądze pozytywnej weryfikacji przez komisję?

Oczywiście, że nie. Choć słyszałem, że podobno Aleksander L. powoływał się na mnie w rozmowach z Tobiaszem.

Zna pan jednak członków komisji weryfikacyjnej Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka?

Owszem. Piotra Bączka poznałem, kiedy pracowałem dla „Gazety Polskiej”. Jednak od dłuższego czasu się z nim nie widziałem. Ostatni raz chyba w ubiegłym roku. Leszek Pietrzak brał zaś udział w moich programach jako ekspert Instytutu Pamięci Narodowej.

Czy dostawał pan od nich jakiekolwiek dokumenty?

Nie.

Komu może zależeć na pozbawieniu pana wiarygodności?

Ciężko mi zgadnąć, choć oczywiście wiem, że swoją dziennikarską działalnością mogłem narazić na szwank wiele interesów ludzi dawnych służb.

Służby
Tusk zapowiada 13 miliardów złotych na program modernizacji służb
Służby
Służby i bez Pegasusa chętnie podsłuchują
Służby
Agenci CBA weszli do siedzib PKOl i PZKosz. Chodzi o faktury
Służby
Starlinki nie tylko dla Ukrainy. Obsługiwały także wybory w Polsce
Służby
600 tys. zł w rok. Kosmiczna pensja szefowej CBA