Od zakończenia Zgromadzenia Ogólnego SN upłynęło już kilkanaście dni, mimo to nie milknie dyskusja nad jego przebiegiem. Można odnieść wrażenie, że zamknięcie obrad, wybór pięciu kandydatów na I prezesa SN, w końcu powołanie przez prezydenta nowego I prezesa SN niczego nie zmieniło. Spór z sal sądu, w których toczyły się obrady ZO, został jedynie przeniesiony do przestrzeni medialnej.
Czytaj także: W SN szykuje się sąd nad wyborami I prezes
Dla postronnego obserwatora może to wyglądać tak, jakby ZO nadal trwało, a niektórym trudno było pogodzić się z rozstrzygnięciem prezydenta. Dla innych powodem swoistej kontynuacji debaty jest, jak się wydaje, silne przekonanie o tym, że podjęte decyzje stanowią uprzedmiotowienie SN poprzez jego „polityczne zawładnięcie", a nawet realne niebezpieczeństwo wręcz politycznego sterowania instytucją. W związku z tym należy „bić na alarm", nie bacząc na koszty, tj. pomniejszenie w odbiorze społecznym pozycji, powagi i autorytetu SN. Wrażenie nieustających kłótni w SN stanowi więc niejako „mniejsze zło", koszt jaki nieuchronnie trzeba ponieść dla obrony rzekomo zagrożonej niezależności SN. Wydaje się jednak, że ci wszyscy, którzy tak postrzegają rzeczywistość, powinni – zamiast formułować gołosłowne zarzuty – wskazywać na konkretne przejawy owego uzależnienia SN i dopiero wtedy „podnosić larum". Byłoby to postępowanie bardziej racjonalne. Tyle że obarczone jednym „niebezpieczeństwem": mogłoby się okazać, że takich przykładów brak, a obawy są bezprzedmiotowe. Lepiej więc „podgrzewać atmosferę" wyłącznie opierając się na spekulacjach.
Publiczna debata
Część uczestników debaty świadoma nierealności upolitycznienia SN odrzuca taką katastroficzną wizję. Za punkt wyjścia przyjmuje pozycję zawodową, naukową, długoletnią służbę sędziowską oraz autorytet sędzi Małgorzaty Manowskiej, a także sposób funkcjonowania w SN całej grupy tzw. nowych sędziów, do której ona należy. Przedmiotem ich zatroskania są natomiast podnoszone już w trakcie obrad ZO rzekome mankamenty proceduralne, które jakoby wystąpiły przy wyborze kandydatów na I prezesa SN, gdyż będą one – w tej narracji – prowadzić do kwestionowania osoby powołanej na to stanowisko (a przecież nikt tego nie chce).
Już w tym miejscu należy jednak zauważyć, że z perspektywy niedługiego przecież okresu, jaki upłynął od zakończenia obrad ZO, można stwierdzić, iż „mocno zbladły" niektóre z podnoszonych wówczas zastrzeżeń. W obiegu pozostały dwa zastrzeżenia, mianowicie: obrady ZO nie zakończyły się przyjęciem odrębnej uchwały o przedstawieniu prezydentowi pięciu kandydatów na I prezesa SN oraz prezydent, dokonując wyboru I prezesa SN, pominął kandydata, który uzyskał największe poparcie.