Dobrowolski: spór z SN przeniósł się do mediów

Prawidłowa wykładnia ma służyć eliminowaniu luki w prawie, a nie jej tworzeniu. Dotyczy to również wskazania kandydatów na I prezesa SN.

Aktualizacja: 11.06.2020 18:04 Publikacja: 11.06.2020 16:02

Dobrowolski: spór z SN przeniósł się do mediów

Foto: AdobeStock

Od zakończenia Zgromadzenia Ogólnego SN upłynęło już kilkanaście dni, mimo to nie milknie dyskusja nad jego przebiegiem. Można odnieść wrażenie, że zamknięcie obrad, wybór pięciu kandydatów na I prezesa SN, w końcu powołanie przez prezydenta nowego I prezesa SN niczego nie zmieniło. Spór z sal sądu, w których toczyły się obrady ZO, został jedynie przeniesiony do przestrzeni medialnej.

Czytaj także: W SN szykuje się sąd nad wyborami I prezes

Dla postronnego obserwatora może to wyglądać tak, jakby ZO nadal trwało, a niektórym trudno było pogodzić się z rozstrzygnięciem prezydenta. Dla innych powodem swoistej kontynuacji debaty jest, jak się wydaje, silne przekonanie o tym, że podjęte decyzje stanowią uprzedmiotowienie SN poprzez jego „polityczne zawładnięcie", a nawet realne niebezpieczeństwo wręcz politycznego sterowania instytucją. W związku z tym należy „bić na alarm", nie bacząc na koszty, tj. pomniejszenie w odbiorze społecznym pozycji, powagi i autorytetu SN. Wrażenie nieustających kłótni w SN stanowi więc niejako „mniejsze zło", koszt jaki nieuchronnie trzeba ponieść dla obrony rzekomo zagrożonej niezależności SN. Wydaje się jednak, że ci wszyscy, którzy tak postrzegają rzeczywistość, powinni – zamiast formułować gołosłowne zarzuty – wskazywać na konkretne przejawy owego uzależnienia SN i dopiero wtedy „podnosić larum". Byłoby to postępowanie bardziej racjonalne. Tyle że obarczone jednym „niebezpieczeństwem": mogłoby się okazać, że takich przykładów brak, a obawy są bezprzedmiotowe. Lepiej więc „podgrzewać atmosferę" wyłącznie opierając się na spekulacjach.

Publiczna debata

Część uczestników debaty świadoma nierealności upolitycznienia SN odrzuca taką katastroficzną wizję. Za punkt wyjścia przyjmuje pozycję zawodową, naukową, długoletnią służbę sędziowską oraz autorytet sędzi Małgorzaty Manowskiej, a także sposób funkcjonowania w SN całej grupy tzw. nowych sędziów, do której ona należy. Przedmiotem ich zatroskania są natomiast podnoszone już w trakcie obrad ZO rzekome mankamenty proceduralne, które jakoby wystąpiły przy wyborze kandydatów na I prezesa SN, gdyż będą one – w tej narracji – prowadzić do kwestionowania osoby powołanej na to stanowisko (a przecież nikt tego nie chce).

Już w tym miejscu należy jednak zauważyć, że z perspektywy niedługiego przecież okresu, jaki upłynął od zakończenia obrad ZO, można stwierdzić, iż „mocno zbladły" niektóre z podnoszonych wówczas zastrzeżeń. W obiegu pozostały dwa zastrzeżenia, mianowicie: obrady ZO nie zakończyły się przyjęciem odrębnej uchwały o przedstawieniu prezydentowi pięciu kandydatów na I prezesa SN oraz prezydent, dokonując wyboru I prezesa SN, pominął kandydata, który uzyskał największe poparcie.

Rozpatrywanie trafności tych zarzutów musi zostać poprzedzone uwagą o bardziej generalnym charakterze. Tocząca się obecnie debata na temat aktualnej sytuacji w SN prowadzi – niezależnie od intencji jej uczestników – do publicznego podważania podjętych decyzji. Tworzy więc swoisty klimat do politycznych, niemających żadnych podstaw prawnych ataków na SN.

Oczywiście nie można wnioskować, że w żadnym wypadku nie należy o sprawach sądu debatować publicznie. Przeciwnie, sądownictwo jako istotna część sfery publicznej jak najbardziej się do tego „nadaje". Prowadząc taką debatę, zawsze trzeba mieć na uwadze możliwe skrajne jej konsekwencje. Jedną z nich, w warunkach współczesnego znacznego rozchwiania postaw i emocji politycznych, jest groźba anarchii.

Nie ma mowy o liczbie

Zarzut, jakoby nieprawidłowość powołania I prezesa SN miała polega na nieuwzględnieniu przez prezydenta liczby głosów otrzymanych przez poszczególnych kandydatów, trudno zaliczyć do katalogu argumentów prawnych. Należałoby kwalifikować go raczej jako publicystyczny czy nawet populistyczny. Z konstytucji w sposób jednoznaczny wynika, że I prezesa SN powołuje prezydent „spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sadu Najwyższego" (art. 183 ust. 3). O liczbie uzyskanych w ZO głosów nie ma tu w ogóle mowy, tym bardziej o konieczności uwzględniania jej przez prezydenta. Gdyby prezydent miał obowiązek powołania sędziego z największym poparciem ZO, pozbawione racji (nielogiczne) byłoby przedstawianie przez ZO także innych kandydatów (tj. tych, którzy uzyskali mniejszą liczbę głosów). Co więcej powołanie I prezesa SN należy do prezydenckich prerogatyw, a więc sfery osobistych uprawnień, co dodatkowo uwydatnia szeroki zakres swobody przy podejmowaniu tej decyzji.

Prawniczo bardziej złożony, a przez to i ciekawszy, jest zarzut braku uchwały ZO o przedstawieniu prezydentowi pięciu kandydatów. Zdaniem zwolenników tego ujęcia obowiązek podjęcia takiej uchwały wynika z art. 183 ust. 3 konstytucji i został potwierdzony orzeczeniem TK (oświadczenie 50 sędziów SN z 23 maja 2020 r.). W związku z tym jej nieprzyjęcie oznacza, jakoby nie została zakończona ustawowa i konstytucyjna procedura umożliwiająca prezydentowi skorzystanie z kompetencji powołania I prezesa SN. Wskazać należy, że konstytucja poza przywoływanym już art. 183 ust. 3 nie określa w sposób bardziej szczegółowy procedury powoływania I prezesa SN. Teza, jakoby z tego przepisu wynikał obowiązek podjęcia ww. uchwały, bezwzględnie musi być uzupełniona istotnym zastrzeżeniem. Jest ona mianowicie rezultatem zastosowania daleko idącej wykładni przepisu, bynajmniej nie jedynej możliwej. W przeciwnym razie należałoby uznać, że wszystkie dotychczasowe elekcje kandydatów na I prezesa SN naruszały art. 183 ust. 3 Konstytucji RP.

Co było w wyroku?

Zwolennicy tezy o konieczności podejmowania „uchwały o przedstawieniu" wielokrotnie podczas ZO powoływali się na wyrok TK (sygn. akt K 3/17). Tyle że w wyroku tym, Trybunał stwierdził, iż art. 183 ust. 3 Konstytucji RP„nie wskazuje prawnej formy wykonania" przez ZO owego przedstawienia prezydentowi kandydatów na stanowisko I prezesa SN, pozostawiając kwestię określenia tej formy ustawie (pkt 5.2.5). TK uznał, że: po pierwsze, na poziomie konstytucyjnym forma aktywności ZO nie została określona, po drugie, forma ta stanowi materię ustawową. Oznacza to, że ustawodawca swobodnie może określić sposób przedstawiana przez ZO ww. kandydatów, a w konsekwencji w zgodzie z konstytucją pozostaje zarówno ustanowienie w ustawie wymogu przyjmowania uchwały, jak i rezygnacja z takiego rozwiązania.

Co więcej, skoro konstytucja nie określa ww. formy, to także TK nie może stwierdzić niekonstytucyjności ustawy w tym zakresie (tj. z wymogiem uchwały lub bez takiego wymogu). Oba rozwiązania są w świetle ustaleń TK zgodne z postanowieniami konstytucji.

Na marginesie przypomnieć należy, że TK w przywoływanym wyroku jednoznacznie stwierdził, że „żadna działalność (...) w ramach postępowania ZO SSN w sprawie wyboru kandydatów na I Prezesa SN (etap I), nie może wpływać na ważność dokonanego aktu powołania, który znajduje umocowanie bezpośrednio w Konstytucji. W szczególności na skuteczność powołania przez Prezydenta RP osoby I Prezesa SN nie mogą wpływać (...) błędy popełnione przez organ dokonujący wyłonienia kandydatów" (pkt 6.3).

Reasumując, forma przekazywania prezydentowi decyzji ZO nie jest określana w konstytucji, co daje swobodę regulacyjną ustawodawcy. Poza tym obowiązująca ustawa nie przewiduje ani konieczności, ani możliwości podejmowania takiej uchwały. W końcu, nawet gdyby na etapie procedowania w ZO nastąpiły błędy proceduralne, to nie może to podważać aktu prezydenckiego powołania wydawanego w ramach jego prerogatywy. Chociaż więc, moim zdaniem, takich błędów w pracach ZO nie było, to nawet jeśliby się pojawiły (jak przyjmują niektórzy uczestnicy ZO), ich wystąpienie nie miałoby wpływu na ważność aktu powołania nowego I prezesa SN. Wreszcie, kwestia potrzeby przyjmowania ww. uchwały różnie była oceniana przez samych sędziów SN, którzy dziś grzmią o konieczności takiej uchwały. Pierwotnie bowiem wyrażano pogląd, zgodnie z którym ani z ustawy o SN, ani z regulaminu SN „nie wynika obowiązek podejmowania uchwały w sprawie wyboru I prezesa SN", gdyż „ani w art. 183 ust. 3 Konstytucji RP, ani w ustawie o SN nie wskazano formy", w jakiej przedstawia się prezydentowi kandydatów na I prezesa SN. Wraz ze zmianą okoliczności, wśród tych samych sędziów przeważył pogląd, jakoby uchwała taka była bezwzględnie konieczna.

Przyjęcie dwufazowej sekwencji wskazywania przez ZO pięciu kandydatów na I prezesa SN (najpierw wybór kandydatów, następnie podjęcie uchwały o przedstawieniu) jest niebezpiecznym rozwiązaniem. Może prowadzić do swoistego pata, który wystąpi, gdy Zgromadzenie Ogólne wybierze pięciu kandydatów, a następnie nie przyjmie uchwały. Nie sposób wtedy ustalić, jaka jest wola Zgromadzenia.

Autor jest sędzią Sądu Najwyższego

Od zakończenia Zgromadzenia Ogólnego SN upłynęło już kilkanaście dni, mimo to nie milknie dyskusja nad jego przebiegiem. Można odnieść wrażenie, że zamknięcie obrad, wybór pięciu kandydatów na I prezesa SN, w końcu powołanie przez prezydenta nowego I prezesa SN niczego nie zmieniło. Spór z sal sądu, w których toczyły się obrady ZO, został jedynie przeniesiony do przestrzeni medialnej.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sądy i trybunały
Łukasz Piebiak wraca do sądu. Afera hejterska nadal nierozliczona
Praca, Emerytury i renty
Czy każdy górnik może mieć górniczą emeryturę? Ważny wyrok SN
Prawo karne
Kłopoty żony Macieja Wąsika. "To represje"
Sądy i trybunały
Czy frankowicze doczekają się uchwały Sądu Najwyższego?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sądy i trybunały
Rośnie lawina skarg kasacyjnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego