Andrzej Niewielski, przedstawiciel wnioskodawcy, mówił wczoraj przed TK, że informacja o tym, iż minister żąda akt w sprawie, którą właśnie konkretny sędzia prowadzi, może wywołać efekt mrożący.
Nie podoba mu się też nieprecyzyjne określenie, kiedy minister może z tego prawa korzystać. „W uzasadnionych przypadkach" to – jego zdaniem – mało konkretne określenie.
– Minister sam sobie przyznał to prawo w rozporządzeniu i sam ustalił, kiedy może z niego korzystać – zauważył przedstawiciel wnioskodawcy. Wspominał też o niebezpieczeństwie przewlekania spraw, kiedy minister będzie kierował zbyt wiele żądań o przesłanie akt i zbyt długo je przetrzymywał.
Wojciech Hajduk, wiceminister sprawiedliwości odpowiedzialny za sprawne funkcjonowanie sądownictwa, bronił kwestionowanych praw ministra.
– Skoro minister odpowiada za działalność sądów, musi mieć prawo do żądania akt w wyjątkowych sytuacjach. To jedyny sposób, by sprawdzić, jak swoje obowiązki nadzorcze sprawuje prezes sądu apelacyjnego. Gdyby minister nie miał tego narzędzia, nadzór byłby iluzoryczny – twierdził wiceminister. Jego zdaniem, jeśli żądanie akt działa na sędziego mrożąco, to nie powinien on wykonywać tego zawodu.
Sam sobie dał prawo
– Trybunał orzekł tak, jak mieliśmy nadzieję – skomentował wyrok Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. – Wszystkie podmioty, które mają prawo wglądu do akt sądowych, uzyskały je na podstawie ustawy i nikt, nawet minister sprawiedliwości, nie może go sobie sam przyznać w rozporządzeniu – dodał.