Berliński przegląd opatrzony został hasłem na tyle ezoterycznym, że dającym się interpretować na wiele sposobów. „Kiedy rzeczy nie rzucają cienia”. Czy chodzi o ciała przezroczyste? A może o twory niematerialne, czyli konceptualne? Prasa niemiecka, na ogół kibicująca awangardowym poszukiwaniom, nabrała wody w usta. Nie analizuje tytułu ani dzieł. Zamiast komentarzy publikowano wywiady z kuratorem biennale Adamem Szymczykiem. Wieszczka z Delf mogłaby u niego pobierać nauki – trudno o większe mętniactwo.
Szymczyk, na co dzień dyrektor Kunsthalle w Bazylei, wespół z Eleną Filipovic, niezależną kuratorką z Los Angeles, upichcili coś, co tworzy pozory przedsięwzięcia z rozmachem. Poszli na ilość: zajęli cztery galerie w Berlinie, w jednej zaproponowali pokazy rotacyjne; wystawy okrasili nocnymi „iwentami” w liczbie 63, czyli trwającymi przez całe biennale (oficjalne zakończenie przypada na 15 czerwca, lecz niektóre pokazy trwają dłużej).
Biada tym, którzy spróbują wycisnąć jakikolwiek sens z biennalowego bałaganu. Albo znaleźć kryteria decydujące o doborze eksponatów. Pewna młoda kuratorka z Wrocławia skonstatowała, że treścią biennale jest… sam Berlin. Pokazano obiekty nijakie, „nierzucające cienia”, żeby zwiedzający nie zaprzątał sobie nimi głowy i pomknął w miasto, do innych galerii pełnych prawdziwie wartościowej sztuki. W takim odczytaniu wydarzenia nie kryła się ironia. Przeciwnie, autorka wykazała się dobrą wolą. Chciała zrozumieć metodę w tym szaleństwie.
Przyglądałam się publiczności peregrynującej od jednego miejsca do następnego: to artyści i kuratorzy. Zwyczajnych widzów prawie nie było. Dominowali młodzi, ale oni też krzywili się na wystawy. Jedyne komplementy, które usłyszałam, dotyczyły… pokazu designu. Ale o tym potem.
Najśmieszniej było w Skulpturenparku, które to miejsce z parkiem nie ma nic wspólnego. Położona w centrum zdewastowana działka, przez którą przebiegał kiedyś mur berliński, wygląda jak skrawek ziemi zapomnianej przez Boga i ludzi. Gdzieniegdzie rachityczne krzaczory, koślawy parkan, resztki wyburzonej budowli. Gdzie ukryła się sztuka? Jest! Połamany rower i rozrzucone dokoła skórki pomarańczy. Podarta plandeka. Niczemu niesłużące rusztowanie. Barakowóz z kebabem, połatany namiot, prowizoryczna zagroda, po której wspina się dzieciarnia. Jak obóz dla uchodźców. Doprawdy uroczo.