Starowieyski tak ma: nawet jeśli sam nie prowokuje afery i tak zdarzy się coś nieprzewidywalnego, skandalicznego. Tak jak tym razem. Szykował prace na jesienną wystawę; perspektywa pokazu dodała mu energii. I oto dwa miesiące przed wernisażem, podczas pleneru w Reszlu, zniknęło mu 15 świeżutkich kompozycji. Druga po 12 latach kradzież w jego biografii. Jak poprzednio nie wykryto sprawców.
W pewnym sensie to wyraz uznania dla talentu ekscentrycznego Franciszka. A także woda na młyn jego legendy. Bo Starowieyski “Bykiem” zwany uchodzi za najbarwniejszą postać naszej plastycznej sceny. Zasłużył na tę opinię 50, 40 lat temu. I choć wywietrzały mu z głowy przebieranki za czarta (jak ongiś, kiedy smoking dopełnił… diabelskim ogonem); mimo że nie wprawia dziewic i ciotek w konfuzję jędrnymi anegdotami (w czym celował podczas towarzyskich spędów); nie epatuje opowieściami o duchu przodka, który się weń wcielił i na cześć którego antydatuje rysunki o 300 lat, pozostaje wierny swemu stylowi bycia, a zwłaszcza rysowania.
Tak naprawdę – rocznik 1930. Nie tai antypatii do współczesności. Wielbiciel baroku, czciciel solidnej szkoły rysunku opartej na znajomości anatomii, wyznawca surrealizmu i gry skojarzeń.
W Galerii Grafiki i Plakatu przedstawił 35 kompozycji, głównie z ostatniego roku. Jak zwykle w kontakcie ze sztuką Starowieyskiego miałam poczucie uczestnictwa w tajnych ceremoniach. Czarne msze, okultyzm, seksualne obsesje i duchowy kanibalizm. Ale bez obaw, wszystko to niezbyt serio. Tak naprawdę chodzi o kawał dobrze odżywionego i prawidłowo umięśnionego kobiecego ciała w różnych układach. W tym świecie kobiety stanowią zdecydowanie mocniejszą płeć. Psyche bliżej do Circe, a może nawet Furii; Eros zaś jest niegroźnym, obleśnym Panem lub ubezwłasnowolnionym chucią Herkulesem. Ona z czaszką bądź ptasim dziobem zamiast twarzy (przypominają się weneckie maski); on z głową w formie ledwo tkniętego szkicu. Ona wampir; on – bezmóżdże, bezgłowie. Ona modliszka, zdolna zmiażdżyć jedną piersią; on kruchy szkielecik z klejnotami w wzwodzie. W sumie – dobrana para.
Takie właśnie wrażenie towarzyszyło mi podczas oglądania najnowszych dzieł mistrza. W jego sado-maso scenach panuje zaskakująca harmonia. Oraz sporo humoru. Rubasznego, fakt. Jednak Rabelais też nie zawsze bywał subtelny. Podobnie nasz artysta, który chętnie przywołuje klasyków. Nie tylko w formie prac, również w tytułach. Swoje credo także wyraził w podpisie jednej z kompozycji: “Paskudztwo świata po upadku antyku”. Czy można mu się dziwić, że usiłuje wrócić do przeszłości?