Dynamit podrzucony w kresce

Dekadę temu powątpiewano, czy współczesnych odbiorców porusza jeszcze mit van Gogha i jego „Słoneczniki”. Niesłusznie. Nic tak dobrze nie sprzedaje się, jak „przekleństwo” rzucone przez los i bliźnich na geniusza docenionego dopiero pośmiertnie. Nic nie jest równie pokupne jak figuracja z lekką naleciałością deformacji, stylizacji, ekspresji. Co to jest, każdy widzi, a jednocześnie cieszy się, że rozumie „nowoczesność”.

Publikacja: 01.12.2008 03:42

Autoportret Vincenta van Gogha

Autoportret Vincenta van Gogha

Foto: Amsterdam, Van Gogh Museum

To wciąż działa na tłumy. Przekonałam się w Wiedniu, gdzie hitem jesiennego sezonu jest wielka wystawa van Gogha „Rysowane obrazy”. W Albertinie 140 prac wypożyczonych z wielu muzeów świata, w tym 51 obrazów.

Nie po raz pierwszy oglądałam prace Vincenta w oryginale. Ale tym razem odniosłam wrażenie, że los ponownie sobie z niego zadrwił. Stał się „ikoną” popkultury. Przed wejściem do muzeum długa kolejka, na godzinę stania. Zwiedzanie w tłoku. Międzynarodowa publiczność w wiekowym przekroju od niemowlęcia po – na oko – dziewięćdziesiątkę. Jednak mało kto tak naprawdę ogląda dzieła. Jedni tkwią w bałwochwalczym zachwycie; inni, a raczej inne, poprawiają fryzury w szybach chroniących prace. Może podziwiają siebie na wystawie?

Wniosek: zobaczyć Vincenta, to must-see „kulturalnego” człowieka. Ciekawe, kto zwrócił uwagę na ideę pokazu w Albertinie – bo nie jest to kolejna retrospektywa artysty, który sobie obciął ucho. Otóż organizatorzy wystawy zatytułowanej „Rysowane obrazy” starali się podkreślić współzależność pomiędzy eksperymentem kolorystycznym a doświadczeniami rysunkowymi w twórczości wielkiego Holendra.

Jego dorobku nie da się oddzielić od biografii. Toteż eksponowany materiał prowadzi chronologicznie przez kolejne miejscowości, w których się zatrzymywał; przez następujące po sobie etapy twórcze. Od inspiracji malarstwem holenderskim XVII w. i realizmem Milleta, poprzez zauroczenie impresjonizmem i grafiką japońską, aż do malarskiego i emocjonalnego crescenda: ostatnie 70 dni życia, w ciągu których stworzył 70 ostatnich obrazów i 60 rysunków.

Oto finał biografii służącej za kanwę filmów i romansideł. Ich bohater przeżył 37 lat (1853 – 1890). Urodzony w Holandii syn pastora. Samouk, ledwo liznął akademickiej edukacji. Po skończeniu szkoły pracował w galerii w Hadze, potem został kaznodzieją, podjął studia teologiczne. W 1880 postanowił zostać artystą. Dziesięć lat później zmarł śmiercią samobójczą (cierpiał na psychozę depresyjno-maniakalną).

Może nie skończyłby tak dramatycznie, gdyby znalazł przyjaciół lub właściwą partnerkę. Tymczasem wszystkie jego związki z kobietami kończyły się szybko i fatalnie; od jednej podłapał kiłę. Kolegów też męczyło jego wieczne napięcie i zmienne nastroje. W ogóle, opędzano się od niego jak od odmieńca. W1888 przeprowadził się do Arles, skąd wygnała go ludność miasta. Leczył się w szpitalu psychiatrycznym w St. Remy. Ostatnie miesiące życia spędził w Auvers-sur-Oise.

Pracował zaledwie dziesięć lat, w gorączce typowej dla nałogowców. Nie szukał tematów; brał, co podsunęła rzeczywistość. But, kostropata chłopka, zaorane pole, własna gęba – każdy motyw dobry, żeby ćwiczyć warsztat, kompozycję, ekspresję.

Pod koniec życia Vincentowi udało mu się połączyć emocje z kolorem. Nabrzmiałe niepokojem, zarazem doskonale wyważone kontrasty barw zapadają w pamięć, prześladują odbiorcę. Na to przede wszystkim zwraca się uwagę. Rzadziej zauważa się współbrzmienie barwy z rysunkiem, jak w przypadku wiedeńskiej ekspozycji. Tu Vincent jawi się jako twórca malarstwa, będącego zaprzeczeniem tradycyjnego rozumienia tej dziedziny: to nie kompozycje złożone z barwnych plam, lecz struktury budowane liniami, wyryte farbą. Po prostu – „Rysowane obrazy”.

Oto płótno „Łąki” (1888). Wściekłe szare chmury miażdżą rozpłaszczoną pod nimi zieleń. Z bliska gęstwina krótkich kresek; z daleka – ponury krajobraz. Obok – rysunek „Pejzaż ze śniegiem”. Ten sam rok, inny sezon. Tym razem przyroda jest spokojna, niebo jasne. Poziome, gęste rysy układają się w fakturę wilgotnej gleby. W obydwu przypadkach „tworzywem” są linie.

To odkrycie van Gogha: nadawać kompozycjom brzmienie poprzez tempo uderzeń pędzla. Dlatego jego obrazy pędzą, porywają ze sobą, nie dają wytchnienia. Nikt przez holenderskim „szaleńcem” nie stworzył malarskiej materii o podobnej dynamice i sile. Nikt przed nim nie próbował odtworzyć rytmu świata. Czy mu się udało?

[link=http://www.albertina.at/jart/prj3/albertina/main.jart?reserve-mode=active&rel=en" target="_blank]www.albertina.at[/link]

[i]Vincent van Gogh „Rysowane obrazy” (Albertina), wystawa czynna do 8 grudnia[/i]

 

 

 

 

 

To wciąż działa na tłumy. Przekonałam się w Wiedniu, gdzie hitem jesiennego sezonu jest wielka wystawa van Gogha „Rysowane obrazy”. W Albertinie 140 prac wypożyczonych z wielu muzeów świata, w tym 51 obrazów.

Nie po raz pierwszy oglądałam prace Vincenta w oryginale. Ale tym razem odniosłam wrażenie, że los ponownie sobie z niego zadrwił. Stał się „ikoną” popkultury. Przed wejściem do muzeum długa kolejka, na godzinę stania. Zwiedzanie w tłoku. Międzynarodowa publiczność w wiekowym przekroju od niemowlęcia po – na oko – dziewięćdziesiątkę. Jednak mało kto tak naprawdę ogląda dzieła. Jedni tkwią w bałwochwalczym zachwycie; inni, a raczej inne, poprawiają fryzury w szybach chroniących prace. Może podziwiają siebie na wystawie?

Pozostało 81% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl