Rodzinne miasto Zofii Stryjeńskiej wystawiło jej w Muzeum Narodowym pomnik retrospektywę. Pokaz porywa energią jak ludowe wesele. Paradne stroje, pradawne rytuały, taneczne pozy.
Wystawa Stryjeńskiej to tornado. Aranżacja oddaje charakter bohaterki: jest intensywna i dynamiczna. Ponad pół tysiąca eksponatów, a to nie wszystko, co po artystce zostało – zdrowy rozsądek i dobry gust nakazały kuratorowi Światosławowi Lenartowiczowi eliminację zebranego materiału. I tak miałam poczucie, że kręcę się na karuzeli powtarzanych motywów. Bo Stryjeńska, choć niezwykle płodna, wirowała po tematycznym kręgu. Religia, mit, słowiańszczyzna, naród. Efektowne figuralne sceny, stylizowane na "nowoczesność" pojmowaną jako uproszczenie formy, płaskość sylwet i brak światłocienia. Te same układy powtarzane w wersji wielkich panneaux, wzorów na porcelanę, kostiumów teatralnych, zabawek, kartek pocztowych i graficznych tek. Znakomite prace projektanckie i płyciutkie, wyprane z prywatności kompozycje malarskie.
W epicentrum dzieła, które przyniosły bohaterce europejski rozgłos i pięć nagród na Światowej Wystawie w Paryżu w 1925 roku. Polski pawilon, jego architekturę i wystrój, uznano za arcydzieło nowoczesności, dobrego smaku oraz narodowej specyfiki. Trudno o lepszą promocję dla państwa podnoszącego się z rozbiorowego niebytu. Wyróżniono wtedy wszystko, co nosiło sygnaturę "Stryjeńska": panneaux, zabawki, ilustracje, plakaty. Autorkę zaś udekorowano Legią Honorową.