Prawdziwego mężczyznę poznaje się ponoć nie po tym, jak zaczyna, lecz po tym, jak kończy. Andrzeja Dudę poznamy po tym, jak zaczął, i po tym, jak skończył. Prezydenturę rozpoczął głośnym ułaskawieniem Mariusza Kamińskiego, osoby wówczas jeszcze w świetle prawa niewinnej. Był to poważny delikt konstytucyjny, ingerujący w kompetencje władzy sądowniczej uprawnionej do prawomocnego rozstrzygnięcia o winie oskarżonego. Kadencję zwieńczył ułaskawieniem Roberta Bąkiewicza – tym razem prawdziwego przestępcy, uwalniając go od prac społecznych.
Czytaj więcej
Ułaskawienie prawicowego działacza, skazanego na 30 godzin prac społecznie użytecznych miesięczni...
Ułaskawienie prezydenta Andrzeja Dudy, czyli bagatelizowanie przemocy
Warto jednak pamiętać i o tym, co działo się „w międzyczasie”. Jedną z prawniczo interesujących decyzji prezydenta Dudy było ułaskawienie mężczyzny skazanego m.in. za zgwałcenie oraz znęcanie się nad domownikami. Andrzej Duda tłumaczył, że to „sprawa rodzinna” i „nie było gwałtu”.
Dostępny jest wyrok Sądu Apelacyjnego w Gdańsku z 5 września 2013 r. (sygn. II AKa 204/13). Mężczyznę skazano za przestępstwo z art. 197 § 3 pkt 2 i 3 k.k. w warunkach czynu ciągłego (art. 12 k.k.) oraz za przestępstwo z art. 207 § 1 k.k. w związku z art. 157 § 2 k.k. w zw. z art. 11 § 2 k.k.
Odcyfrowując: doszło do kwalifikowanego zgwałcenia połączonego ze znęcaniem się oraz spowodowaniem lekkiego uszczerbku na zdrowiu człowieka. Sąd wymierzył mężczyźnie karę łączną czterech lat więzienia. Orzekł też zakaz zbliżania się i kontaktowania z pokrzywdzonymi.