Te pytania wypłynęły ponownie za sprawą warszawskiej izby adwokackiej, która – wzorem dwóch innych izb – 17 maja przyjęła uchwałę umożliwiającą protest w kwestii podniesienia wynagrodzeń za sprawy z urzędu. Ma on polegać na wstrzymaniu się od wyznaczania przez 30 dni pełnomocników z urzędu oraz nieprzekazywaniu sądom list obrońców z urzędu, kuratorów, reprezentantów dziecka i adwokatów na dyżury obrończe. Wyjątkiem będą np. sprawy dotyczące tymczasowego aresztowania.
Czytaj więcej:
O co walczą adwokaci, szykując się do protestu
17 maja odbyły się też wybory władz warszawskiej izby, a umożliwienie adwokatom zatrudnienia na etacie było jednym z ważniejszych tematów kampanijnych dyskusji. Sprowokowało to oczywiście pytania, co wolno adwokatowi. W kwestii protestu pojawiły się zarzuty, że „nie przystoi zielonym żabotom” albo „nie kosztem pozostawionych bez obrońcy uboższych obywateli”. Tyle że np. lekarze, też wykonujący zawód zaufania publicznego, z którym na dodatek – moim zdaniem – bardziej wiąże się obowiązek niesienia pomocy, od lat nie tylko protestowali w kwestii wynagrodzeń, ale prowadzili regularne, ogólnopolskie strajki, w tym głodówki. Wiem, że to przesadne uproszczenie, że nie wszystko jest porównywalne, ale czy przepaść między warunkami płacy lekarzy i adwokatów nie jest dziś największa, na niekorzyść tych drugich? I czy to państwo nie powinno tak zorganizować obronę z urzędu, aby była należycie wynagradzana?
Czytaj więcej
Adwokaci i adwokatki desperacko oczekują zmian prawa. Nie tylko tych na poziomie przywracania ład...
Paradoksalnie to prawo do walczenia o lepsze warunki pracy nie musi oznaczać, że adwokaci powinni też zyskać możliwość pracy na etacie. W tej kwestii zawsze pojawi się bowiem pytanie: czym zawód adwokata różniłby się wówczas od radcy prawnego? I czy na pewno zawsze zagwarantowana byłaby niezależność obrońcy, który w sprawach karnych musi mierzyć się z aparatem państwa. Protest w sprawie lepszych warunków płacy z tą niezależnością się nie gryzie.