Konstytucja wyraźnie stanowi w art. 129, że „ważność wyboru Prezydenta RP stwierdza Sąd Najwyższy” po zbadaniu protestów wyborczych. Z kolei art. 30 wskazuje, że prezydent obejmuje urząd po złożeniu wobec Zgromadzenia Narodowego (czyli Sejmu i Senatu) przysięgi.
Zaledwie dwa miesiące zostały do wyborów, a obóz sprawujący władzę twardo kwestionuje stosowaną od lat procedurę, że o ważności wyborów, w tym prezydenta, orzeka SN, a dokładniej, wyznaczona ustawą jego Izba Kontroli Nadzwyczajnej, która już kilka wyborów kontrolowała, w tym obecnego parlamentu praktycznie w takim składzie jak obecny. To z jej orzeczeń rządzący, także obecna ekipa, czerpie legitymację do sprawowania władzy. W ten narastający konstytucyjny rozgardiasz wpisała się też tzw. ustawa incydentalna, według której o ważności wyborów prezydenckich miałoby orzekać piętnastu sędziów z najdłuższym stażem w SN (w większości rozpoczynających karierę w PRL), którą prezydent Andrzej Duda z tego m.in. powodu zawetował.