"Niech pani zamknie mordę” – tymi słowy, niewątpliwie dojrzała zawodowo profesjonalna pełnomoczniczka zwróciła się przed kilkoma dniami do mojej klientki. Nieco dawniej z kolei inna osoba wykonująca zawód zaufania publicznego zasugerowała w obecności innych osób, że romans, w który wdał się mąż jej mocodawczyni, angażuje także mnie. Przez lata praktyki przypominam sobie także inne przykre słowa padające w toku prowadzonych spraw, zarówno pod moim, jak i moich klientów adresem. O ile niezręczności na rozprawie czy w publicznym miejscu można na rozmaite sposoby pacyfikować, o tyle wspomniane wypowiedzi padły w toku mediacji. Jej przebieg zaś, jak powszechnie wiadomo, objęty jest tajemnicą. Myślę, że warto jednakże zastanowić się, jak daleko ona sięga i czego w istocie dotyczy. Rodzi się zatem pytanie: czy postępowanie mediacyjne wyjęte jest spod prawa i na wzór hasła „Co wydarzyło się w Vegas, zostaje w Vegas”, można w jego toku zrobić i powiedzieć wszystko? Czy podczas posiedzenia można obrażać, zachowywać się nieelegancko i rzucać bezpodstawne oskarżenia?