Możemy dyskutować, czy ceny zboża faktycznie spadły. One i tak są wyższe o 40–50 proc. w skali roku, choć faktycznie zbliżyły się do poziomu sprzed wybuchu wojny w Ukrainie. Myślę za to, że jesienią będziemy mieli spore problemy z warzywami – będzie mało towaru przy relatywnie wysokich cenach. Dlaczego? Bo w europejskim sposobie produkcji warzyw, roślin okopowych czy pomidorów stosuje się mnóstwo nawozów, wody, zabiegów agrotechnicznych. Każdy taki zabieg agrotechniczny wymaga pracy traktora i zużycia paliwa, którego koszty znacznie wzrosły. Skutkiem będzie wyraźny wzrost bazy kosztów produkcji warzyw. Do tego mamy potężną suszę we Francji, Rumunii, Włoszech, czyli w rejonie śródziemnomorskim, gdzie warzywa produkuje się zwykle dwa razy w roku. Tymczasem sprzedawcy nasion twierdzą, że rolnicy nawet nie starali się odbierać zakontraktowanych sadzonek ogórków czy siewek cebuli, bo policzyli, że koszty produkcji wyniosą 15–20 tys. zł na hektar. Siali zboże, którego rentowność – do ubiegłego tygodnia – była wysoka. Myślę, że obecny ruch producentów nawozów ma związek z tym, po ile dostają gaz, a nie z ryzykiem niesprzedania nawozów. Nie uderzy to jednak w podstawową produkcję rolniczą, jaką jest zboże, ale właśnie w warzywa.
Jak te radykalne zwyżki kosztów produkcji wpłyną na uspokajające prognozy o spowolnieniu inflacji na początku 2023 r.?
Fala podwyżek cen produktów rolnych, związana z kosztami produkcji rolniczej, będzie tej jesieni istotnym bodźcem inflacyjnym. Nie wiem, czy ktoś dziś sobie wyobraża przywrócenie 8-proc. VAT na żywność, bo raczej zapomnieliśmy już, że obniżenie tej stawki do zera jest czasowe. To z pewnością będzie bezpośrednim impulsem proinflacyjnym. Uważam też, że tarcza inflacyjna przyniosłaby lepsze efekty wprowadzana dziś – reakcyjnie. Wprowadzając ją prewencyjnie, osłabiliśmy jedynie słabe impulsy inflacyjne z początku cyklu inflacyjnego. W efekcie dziś nie ma ona istotnego oddziaływania, a ewentualne wycofanie się z niej wzmocni potężne cykle proinflacyjne. A nawet jeśli nie, to dziurę w budżecie trzeba będzie pokryć.
Gdy zapowiadał pan kryzys żywnościowy pięć lat temu, zapowiadał pan wzrost cen surowców rolnych o 100 proc., ale w ciągu dekady. Czy to już?
Niestety, okazało się, że miałem rację, ale ceny poszły w górę o 100 proc. nie w ciągu dekady, lecz zaledwie pięciu lat. Rozwój sytuacji przyspieszył na pewno napad Rosji na Ukrainę. Wychodziłem z założenia, i ono pozostaje aktualne, że w rolnictwie bardzo szybko kurczą się nam możliwości wytwórcze – musimy żywić coraz więcej ludzi, mając coraz mniej dostępnej ziemi. Do tego zmiany klimatyczne zachodzą błyskawicznie, np. susza w Europie jest już zjawiskiem corocznym. To poważny problem, ponieważ Europa jest jednym z ważniejszych producentów żywności, której przez zmiany klimatu wytwarza coraz mniej, podobnie Australia i USA. ONZ szacuje, że jeśli nadal będziemy prowadzić tak intensywnie eksploatujące rolnictwo, w ciągu 60 lat stracimy wszystkie zasoby ziemi próchniczej. A bez ziemi próchniczej nie potrafimy produkować żywności.
Skąd w ogóle wiadomo, że trwa kryzys żywnościowy, i na jakim jego etapie dziś jesteśmy?