To pierwszy raz, kiedy oczy całej Polski obrócą się z taką uwagą na Rzeszów. Wynik gry o fotel prezydencki po ustępującym niemal po 20 latach Tadeuszu Ferencu ma być jak kwit z pracowni alchemika. Ma powiedzieć coś ważnego o Polsce. O nas samych. O zmieniających się – bądź nie – preferencjach w polityce.
Opozycja wierzy, że sukces popieranego przez nią kandydata w tradycyjnie prawicowym Rzeszowie będzie dowodem na stopniowe słabnięcie wpływów Zjednoczonej Prawicy. Potwierdzeniem, że Polacy mają dość wizji Polski centralistycznej, upartyjnionej, na granicy autokracji.
Prawica przeciwnie; jej liderzy podchodzą do tego testu z wiarą, że nie ma lepszego miejsca na sprawdzenie poparcia niż właśnie tu, w mateczniku polskiego konserwatyzmu.
Lewicowiec w bastionie prawicy
Tyle że wszystko to stereotypy. Mniej lub bardziej trafne, ale jednak stereotypy. Bo mimo iż w rzeczywistości mieszkańcy Rzeszowa i Podkarpacia są bardziej religijni i tradycjonalistyczni niż w wielu innych częściach kraju, przez niemal 20 lat z wybitnym poparciem swoich obywateli miastem rządził wywodzący się z lewicy prezydent Ferenc. Czy był kochany? Trudno mi powiedzieć. Nie znam na tyle Rzeszowa, jednak ilekroć w stolicy Podkarpacia w ostatnich latach bywałem, za każdym razem osiągnięcia jego administracji budziły mój, z roku na rok, coraz większy szacunek.
Rzeszów z odnowioną starówką. Rzeszów z coraz lepszą bazą restauracyjną i hotelową. Rzeszów – miasto akademickie. Rzeszów – centrum przemysłu lotniczego. Rzeszów z nowoczesnym lotniskiem i kapitalnym centrum konferencyjnym w Jasionce. To wszystko niezwykle imponuje i stało się bez wątpienia tytułem do zazdrości dla wielu miast w Polsce.