Ta kadencja Sejmu miała być spokojna. Dwa wielkie polityczne monolity – PO i PiS – miały przez cztery lata ścierać się nawzajem. Niektórzy nawet wieszczyli stabilizację w postaci systemu dwupartyjnego w Polsce. Jednak trudno było – do niedawna – wskazać czytelną linię podziału ideowego między tymi dwiema partiami, bo łączył je szeroki pas nadgraniczny – obecni w obu ugrupowaniach neokonserwatyści.
Ale w roku wyborów parlamentarnych, kiedy polaryzowały się postawy, neokonserwatyści zostali mniej lub bardziej jawnie wypchnięci z PiS (Zalewski, Ujazdowski) i z PO (Rokita). I dziś – gdyby założyli nową wspólną partię, wykorzystując swój wyrazisty wizerunek – mogliby być może zatriumfować nad Platformą oraz Prawem i Sprawiedliwością. Rokita, Marcinkiewicz, Zalewski, Płażyński, Ujazdowski są jak rycerze Jedi z „Gwiezdnych wojen”. Mają niezwykle dużo mocy, więc wcześniej czy później będą kontratakować „imperium” i „demokratów”.
Mdli mnie, kiedy w kolejnym artykule czytam o naiwnej polityce Donalda Tuska i „rządach miłości”. Tak jak w poezji nie warto już opiewać róży, tak po raz dziesiąty nie ma sensu pisać, iż program rządzenia Tuska układa się zgodnie z regułami marketingu, czyli uprawianiem postpolityki. Teza jako nowa była ciekawa, lecz nie można jej tak wielokrotnie i bezkrytycznie powtarzać z co najmniej kilku względów, a przede wszystkim dlatego, że „rządy miłości” Tuska nie są zgodne z regułami marketingu i strategia ta, jeśli nie będzie skorygowana, po kilku miesiącach obróci się przeciwko niemu.
Podstawowym założeniem marketingu jest zdefiniowanie produktu, który trafiałby do serca i umysłu wybranych grup odbiorców. Platforma słusznie doceniła obietnice emocjonalne, które często umykają różnym ekspertom, bo – w odróżnieniu od chłodnych charakterystyk – są trudniejsze do zbadania za pomocą metod socjologicznych.
Platforma konsekwentnie triumfuje nad PiS w sferze miękkich, gorących obietnic. Swoim pozytywnym stylem zdobywa serca wyborców. Natomiast w sferze rozumu, racji moim zdaniem jest znacznie gorzej. Tutaj rząd nie stworzył jasnej obietnicy, dobrego produktu. Przykładem jest exposé Tuska. Po pierwsze, chaos celów sprawiał, że trudno było je zapamiętać. Po drugie, często były one zbyt ogólne, a więc niewiarygodne. Po trzecie, nie były poparte konkretami. Tusk sypnął wyborcom konfetti obietnic, które zawirowało w oczach i znikło bez śladu w pamięci.