Kwestia pisowni nazwisk zdominowała debatę na temat Karty Polaka zorganizowaną w piątek przez „Rzeczpospolitą”. Dokument, o który można się ubiegać od 29 marca, ma być moralnym zadośćuczynieniem dla milionów Polaków mieszkających na terenie dawnego ZSRR. Legitymujące się nim osoby będą mogły podjąć w Polsce pracę, zapisać się na bezpłatne studia czy korzystać z ulg w komunikacji.
– Dla ludzi, o których po przesunięciu granic Polska zapomniała na wiele lat, wymiar moralny jest ważniejszy od praktycznych korzyści. Dlatego dane w tym dokumencie muszą być wpisywane w języku polskim – wyjaśniał Michał Dworczyk, były doradca premiera Jarosława Kaczyńskiego i współtwórca ustawy o Karcie Polaka.
W rzeczywistości Polacy mogą być jednak zmuszeni do wpisywania nazwisk w brzmieniu, jakie obowiązuje w ich kraju zamieszkania. Ustawa stwierdza bowiem, że Karta Polaka jest ważna tylko z dokumentem tożsamości. A zdaniem MSZ w Karcie można wpisać tylko jedną wersję nazwiska.
– Jeśli będzie różnica między danymi w Karcie a tymi z dokumentu tożsamości, to może zniżkę na tramwaj ktoś uzna, ale przy przyjmowaniu na studia czy do szpitala mogą być problemy – ostrzega Wojciech Tyciński, zastępca dyrektora Depatamentu Polonii w MSZ. Jego zdaniem ustawa, przyjęta w pośpiechu tuż przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, będzie wymagała poprawek.
Przedstawiciele polskiej mniejszości na Wschodzie, którzy pojawili się na debacie, byli wyraźnie zawiedzeni. – Od najmłodszych lat marzyłam, żeby mieć polskie obywatelstwo. Kiedy się okazało, że mi nie przysługuje, z utęsknieniem czekałam na Kartę Polaka. A teraz się okazuje, że ona mi nic nie daje, bo dla mnie najważniejszą sprawą jest polski zapis nazwiska – denerwowała się Edyta Maksymowicz, dziennikarka TV Polonia na Litwie. Przypominała, że litewskie władze wycofują się z obietnic dotyczących zalegalizowania polskiej pisowni nazwisk.