Unia narodowych interesów

Wchodzimy w erę wzmacniania państw narodowych. Teraz struktury europejskie mogą być wykorzystywane przez regionalne mocarstwa do narzucenia korzystnych dla siebie rozwiązań innym krajom – pisze Bronisław Wildstein publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 17.10.2008 09:03 Publikacja: 17.10.2008 01:01

Unia narodowych interesów

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Nieobecność Unii Europejskiej w kontekście światowego kryzysu finansowego jest zjawiskiem niezwykle znaczącym. Chodzi o nieobecność struktur unijnych, podczas gdy poszczególne państwa Unii podejmują nawet bardzo radykalne decyzje w celu uniknięcia gospodarczych zagrożeń.

Dokonują tego jednak na własną rękę. Dopiero potem usiłują harmonizować swoje przedsięwzięcia.

Nadal jednak są to spotkania i uzgodnienia poszczególnych państw poza unijnymi instytucjami. Niekiedy nawet pod jakimś europejskim szyldem, np. krajów strefy euro, wśród których, co też znamienne, prym wiodła nienależąca do tej strefy Wielka Brytania. Natomiast szczyt UE został zwołany na końcu, nie tylko po spotkaniu G7, ale nawet G20, który obok tradycyjnych potęg gospodarczych łączy takie kraje, jak Chiny, Indie czy Brazylia. Nastąpił po spotkaniach i uzgodnieniach najsilniejszych państw Unii. Szczyt służył zatwierdzeniu strategii unijnych potęg i rozszerzeniu jej na pozostałe kraje związku, co właściwie wprost deklarują zarówno przywódcy krajów unijnych, jak i Komisji Europejskiej.

[srodtytul]Nieskuteczna Unia[/srodtytul]

Ujawnienie się kryzysu spowodowało podjęcie działań wyjątkowych przez poszczególne kraje Unii. Irlandia, Wielka Brytania, Holandia, Francja czy Niemcy dokonywały fundamentalnych posunięć polityczno-gospodarczych, nie oglądając się na pozostałych członków UE. Owszem, wystąpiła potem próba koordynacji planów, premier Gordon Brown przekonywał do pójścia w ślady jego kraju, Nicolas Sarkozy, wykorzystując unijne przewodnictwo Francji, usiłował zsynchronizować działania poszczególnych państw w wymiarze europejskim. Struktury europejskie nie odgrywały w tym żadnej roli.

[wyimek]W retoryce europejskiej powraca wizja równego dystansu do USA i Rosji. W ten sposób Moskwa uzyskuje potwierdzenie skuteczności prowadzonej przez siebie polityki[/wyimek]

Ujawnił się paradoks UE. Z jednej strony następuje prawna integracja tego związku, próby narzucenia odgórnego porządku wszystkim krajom w nim uczestniczącym. Z drugiej okazuje się, że wobec kryzysu natury politycznej czy gospodarczej demonstruje on swoją bezradność.

Wnioski takie wysnuć można było również z lekcji, jakiej Rosja udzieliła UE, najeżdżając w sierpniu Gruzję. Sarkozy jako przedstawiciel Unii usiłował odegrać w tym konflikcie rolę szczególną. W efekcie można przyjąć, że zarówno jego wysiłki, jak i postawa całości UE doprowadziły ją do granicy kompromitacji. Rosjanie, którzy już w sierpniu zobowiązali się do wycofania na tereny wyjściowe w ciągu paru dni, dotąd nie spełnili swoich obietnic. A europejska dyplomacja stopniowo zapomina o swoich żądaniach i zobowiązaniach Moskwy.

Jakakolwiek wspólna akcja poza paroma deklaracjami spaliła na panewce, a kontynentalne potęgi, zwłaszcza Niemcy, nawołują do powrotu uprzywilejowanych relacji z Moskwą. Można powiedzieć, że w Europie wręcz osłabła wola przyjęcia do struktur NATO krajów postkomunistycznych, takich jak Gruzja czy Ukraina. To samo dotyczy rozpoczęcia działań na rzecz ich integracji z UE. W retoryce europejskiej powraca wizja równego dystansu do USA i Rosji. Można uznać, że Moskwa uzyskuje potwierdzenie skuteczności prowadzonej przez siebie polityki.

[srodtytul]Powrót państw narodowych[/srodtytul]

Kryzys finansowy odsłonił to, co ukrywało się dotąd pod hasłami głębszej integracji. Jedną z jej konsekwencji jest uzależnianie słabszych krajów europejskich od kontynentalnych potęg. Potęgi owe (nie tylko zresztą one) w sytuacji zagrożenia podejmują zasadnicze rozwiązania polityczne, nie konsultując ich z nikim, usiłując potem narzucić je słabszym partnerom czy – w języku bardziej dyplomatycznym – skłonić ich do przyjęcia identycznych.

Wykupywanie większościowych udziałów w najbogatszych bankach komercyjnych poszczególnych krajów, co w dużej mierze prowadzi do ich nacjonalizacji, jest działaniem nieomal rewolucyjnym. Rządy krajów europejskich decydowały się na to absolutnie samodzielnie, bez uzgadniania tego z kimkolwiek na europejskim szczeblu.

Uderzające jest, że nie pojawiła się nawet idea ponadnarodowych europejskich funduszy, który wzięłyby na siebie rolę wspomagającą unijny system finansowy. Napomknęła o tym w wywiadzie francuska minister finansów Christine Lagarde, co spotkało się z gwałtowną reakcją rządów innych krajów, zdezawuowane zostało przez władze francuskie, a sama pani minister błyskawicznie zredukowała swoją wypowiedź do nieznaczącej dywagacji.

Nie chodzi o to, że pomysł tego typu europejskich funduszy miałby być dobrym rozwiązaniem wobec nadchodzącego kryzysu. Chodzi o to, że byłby on logiczną konsekwencją obecnego kierunku rozwoju Unii. Fakt, że w ogóle nie został wzięty pod uwagę wobec realnego zagrożenia, pokazuje, jak iluzoryczne i nieprzygotowane są wielkie projekty europejskiej federalizacji, które znajdują odbicie w projekcie kontynentalnej konstytucji czy lizbońskiego traktatu, stanowiącego nieomal literalne przeniesienie owej odrzuconej konstytucji na poziom międzyrządowego traktatu.

Najprawdopodobniej, w warunkach współczesnych, wspomaganie sektora finansowego z poziomu UE jest zupełnie nierealne. Pokazuje to zresztą dobitnie utopijność obecnego europejskiego projektu. Forsowanie go może jednak przynieść zupełnie konkretne szkody. Przede wszystkim narusza naturalną, oddolną drogę integracji zapoczątkowaną przez ojców założycieli wspólnoty europejskiej już prawie 60 lat temu.

Komercyjne banki miały być niezależne od państwa, co więcej, zwłaszcza w jednoczącej się Europie, miały być coraz bardziej ponadnarodowe. Nawet częściowa i czasowa (w każdym razie w zamierzeniu) nacjonalizacja nie tylko podporządkowuje je władzy politycznej, ale zdecydowanie przywraca im narodową tożsamość. Ma to daleko idące konsekwencje. W wypadku Polski, w której ogromna część sektora finansowego jest własnością podmiotów zagranicznych, stwarza zagrożenie ze strony nowych władz banków kierujących się interesami, które nie zawsze muszą być zgodne z naszym.

[srodtytul]Nacjonalizacja finansów[/srodtytul]

Nacjonalizacja banków następuje w imię obrony interesu narodowego. To w obawie przed konsekwencjami ich upadku, który może pociągnąć katastrofę gospodarczą całego kraju, rządy postanawiają ratować prywatne instytucje. Przejmując nad nimi kontrolę, będą podporządkowywać je swoim państwowym, narodowym interesom.

Obawy takie byłyby mniej uzasadnione, gdyby pomoc instytucjom finansowym odbywała się na ponadnarodowym, poziomie. Tyle tylko, że pomysł taki okazał się nierealny.

Instytucje działające na terenie danego kraju, w tym wypadku Polski, są do pewnego stopnia niezależne od spółek matek czy też większościowych udziałowców zagranicznych. Posiadają własne struktury zarządzające. Jest to jednak niezależność względna. Właściciel zawsze może wymóc posłuszeństwo na przedsiębiorstwie znajdującym się w jego posiadaniu. Oczywiście nie ma co zakładać, że strategia zagranicznych właścicieli będzie rozbieżna z naszym interesem. Wystarczy jednak przyjąć, że może się tak zdarzyć. W przeddzień swojej upadłości z filii Lehman Brothers w Londynie przetransferowanych zostało do centrali w USA 8 mld dolarów.

Struktury europejskie powinny być miejscem mediowania w tego typu sprawach, zwłaszcza gdy decyzje ekonomiczne coraz bardziej nabierają narodowego charakteru. W obecnej, kryzysowej sytuacji, gdy każdy na własną rękę szuka recepty i dominować zaczyna egoizm narodowy, może się to okazać trudne.

[srodtytul]Lekcja kryzysu[/srodtytul]

Obecny kryzys wskazał utopijne podstawy, na których oparty jest obecny, odgórny projekt integracji UE. Zakłada on, że rola państw narodowych, zwłaszcza w Europie, wyczerpuje się i na jej miejsce budować można metodą inżynierii społecznej nowe „europejskie” społeczeństwo. Ten stan rzeczy prowadzić miałby do „postpolityki”, odejścia władz państwowych od podejmowania zasadniczych decyzji na rzecz administrowania krajem i cedowania ważniejszych rozstrzygnięć na ponadnarodowe gremia. Postawę taką, przy aprobującej klace dominujących ośrodków opiniotwórczych, prezentuje w Polsce rząd Donalda Tuska.

Widmo kryzysu pokazało, że w sytuacjach trudnych stare państwa Unii, kierując się swoimi interesami, ratują się na własną rękę. Co najwyżej później porozumiewając się między sobą. Stosunek do krajów nowo przyjętych trudno uznać za partnerski. Wobec wyzwań sprawdzających obecną Unię jej ponadnarodowa spoistość okazała się mitem.

Cała wielka biurokracja brukselska jest nieprzydatna, gdyż uzgadnianie narodowej polityki w gronie sojuszników, podejmujących jednak suwerenne decyzje, odbywać się może na zwyczajnych międzynarodowych spotkaniach. Co więcej, krwioobieg gospodarki, jaki stanowi jej finansowy sektor, został w dużej mierze znacjonalizowany, co oznacza: podporządkowany partykularnym interesom narodowym.

[srodtytul]Potrzebne silne państwo[/srodtytul]

Wchodzimy w erę ponownego, choć czasowego wzmocnienia roli państw narodowych. Kolejne działania ze strony Brukseli będą miały na celu już wyłącznie narzucenie określonego lewicowo-liberalnego porządku ideologicznego, gdyż realna integracja zatrzymała się wobec reakcji państw narodowych. Ewentualnie struktury europejskie mogą być wykorzystywane przez regionalne mocarstwa do narzucenia korzystnych dla siebie rozwiązań innym państwom.

Demonstruje to fiasko postpolityki i potrzebę budowy w Polsce – usytuowanej między Rosją a Niemcami – silnego państwa, które będzie w stanie przeciwstawić się zagrożeniom.

Nieobecność Unii Europejskiej w kontekście światowego kryzysu finansowego jest zjawiskiem niezwykle znaczącym. Chodzi o nieobecność struktur unijnych, podczas gdy poszczególne państwa Unii podejmują nawet bardzo radykalne decyzje w celu uniknięcia gospodarczych zagrożeń.

Dokonują tego jednak na własną rękę. Dopiero potem usiłują harmonizować swoje przedsięwzięcia.

Pozostało 96% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości