W roku 1992 ukazała się książka „Jajakobyły: Spowiedź życia Jerzego Urbana” (Warszawa: BGW, s. 261). W książce tej Urban zamieścił tekst sporządzonej dla gen. Jaruzelskiego notatki z marca 1989. Urban relacjonuje w notatce swoją rozmowę: „Rozpocząłem ją od przekazania Michnikowi, że generał Jaruzelski z uwagą i szacunkiem śledzi jego publiczne wypowiedzi na rzecz porozumienia, które cechuje umiar i realizm. Michnik nie taił zadowolenia. Powiedział, że on [tj. Adam Michnik – AZ] i np. Kuroń mogą bez lęku o depopularyzowanie się wśród opozycji, bez osłonek popierać porozumienie, gdyż mają za sobą prawie 10 lat więzienia, a to im daje niezależność i siłę polityczną”.
Nie jest wiadome, by Adam Michnik kiedykolwiek podważał wiarygodność tych słów Jerzego Urbana. Wiadomo natomiast, że utrzymuje z Urbanem stosunki przyjazne. Należy zatem uznać notatkę za wiarygodną. Przytoczona w niej wypowiedź Michnika pokazuje to, co dla wielu obserwatorów publicznych zachowań tej postaci jest jasne od dawna: więzienny okres biografii Michnika stanowi dla niego ważny instrument w grach politycznych; instrument wykorzystywany, by osoby o innych poglądach spychać w dyskusji do narożnika. Gdyby tak nie było, dlaczegóż by powód Michnik dziesiątki razy przy okazji i zupełnie bez okazji uświadamiał słuchaczom fakt swoich uwięzień? Przypominam, że szybka, przeto dość powierzchowna, kwerenda na potrzeby odpowiedzi na pozew wskazała co najmniej 70 sytuacji, gdy powód przywołał – w tekstach, wystąpieniach, dyskusjach – fakt swoich uwięzień w PRL – niezależnie od tego, jaki był kontekst rozmowy. A jednak, gdy mu się publicznie takie postępowanie przypomni, zachowuje się, jakby była mowa o kimś innym. Tymczasem: de te fabula narratur, powodzie Michnik!
Orzeczenie sądu okręgowego narusza zasady wolności słowa. Dlaczego tak uważam? Prof. Marek Safjan, b. prezes Trybunału Konstytucyjnego napisał niedawno: „Jak wiadomo, wolność słowa nie oznacza wolności dla każdej treści, w każdych okolicznościach. Ale też wszelkie ograniczenia wolności słowa muszą opierać się na możliwie precyzyjnie sformułowanych kryteriach, a wątpliwości co do pojawiających się ograniczeń wolności słowa należy interpretować na korzyść swobody wypowiedzi” (Newsweek Polska, 4 maja 2008, s. 32).
Gdyby sędzina Jaworska nie prowadziła procesu w sposób stronniczy, zrozumiałaby, że wypowiedziane przeze mnie w „Rzeczpospolitej” słowa stanowią po prostu jedną z dopuszczalnych interpretacji sposobu myślenia powoda Michnika i że przy rzetelnym podejściu spór mógłby toczyć się najwyżej odnośnie tego, w jakim stopniu jest to interpretacja trafna. Na rzecz zasadności mojej interpretacji przytoczyłem udokumentowane, publicznie i niezależnie ode mnie wyrażone, opinie dwóch osób: publicysty Piotra Gajdzińskiego (artykuł w miesięczniku Odra) oraz opinię Zbigniewa Klocha, profesora UW oraz Instytutu Badań Literackich PAN, wyrażoną w publikacji naukowej.
Sąd okręgowy nie wziął pod uwagę tych argumentów. Jak jednak można było w tej sprawie nie dostrzec tych wątpliwości, o których pisał prof. Safjan, to tylko Bóg – i ewentualnie mec. Rogowski – wiedzieć raczą.
Kłopot nie w tym, że powód Adam Michnik już dawno się pogubił. Zdaniem wielu osób już od lat nie rozumie swojego kraju ani roli, jaką faktycznie odgrywa w Polsce. Pora, by wreszcie sam odkrył to, do czego przed samym sobą nie chce się przyznać. Pora, by zrozumiała to ta część środowiska Gazety Wyborczej, która nie jest jeszcze doszczętnie zaślepiona i cyniczna. Największy kłopot nie w tym, że w swoje pogubienia Adam Michnik wciąga swoje środowisko. Największy kłopot nawet nie w tym, że ofiarą tych pogubień środowisko GW czyni sporą część opinii publicznej. Nieszczęściem jest to, że za pomocą takich samych sztuczek retorycznych, w istocie propagandowych, powód Michnik pragnie posłużyć się także wymiarem sprawiedliwości w demokratycznej Polsce. Gdyby okazało się, że taka próba jest skuteczna – tak, to już byłoby nie do zniesienia.
Jak pisał amerykański dziennikarz Ambrose Bierce, hipokryta „to osoba sławiąca cnoty, których nie szanuje i ciągnąca korzyści z udawania, że jest tym, czym pogardza” [2]. Kłopot z Adamem Michnikiem polega m.in. na tym, że nie chce on publicznie się przyznać do swoich regulatorskich ambicji, że udaje kogoś innego. Pisząc o stosunku „Wyborczej” do książki o Lechu Wałęsie, jeden z komentatorów wskazuje: „W całej sprawie mieliśmy do czynienia ze stężeniem hipokryzji typowym dla kampanii nienawiści organizowanych przez «Gazetę Wyborczą» w minionych latach. W imię walki z oszczerstwami – rzucano oszczerstwa, w imię walki z nienawiścią – usiłowano zaszczuć myślących inaczej. Gdyby zaś spróbować wyłuskać racjonalne ziarno owych ataków, należałoby przyjąć, że o pewnych sprawach i osobach całej prawdy mówić nie wolno, gdyż zaszkodzi to naszemu wizerunkowi, a ogólnie jest niepedagogiczne”.
Pan Michnik jako osoba prywatna ma prawo być hipokrytą. Także dziennikarze Wyborczej mają prawo być hipokrytami. Może to wybór strategii zachowania uznanej za najbardziej korzystną. To niemiłe, gdy taka przypadłość dotyka środowisko osób niegdyś dzielnych. Jednak hipokryzja staje się prawdziwie nieznośna dopiero wtedy, gdy pojawia się przystrojona w majestat Rzeczypospolitej, gdy staje się narzędziem walki z inaczej myślącymi oraz ośmielającymi się swoje widzenie spraw polskich głosić publicznie.
Prawda nie jest czymś, na co Adam Michnik jest obojętny, on uczestniczy w uzurpacji prawdy. Ale to marzenie o hegemonii, która swej propagandowej sile pragnie dostarczyć jeszcze sankcji prawnej, jest dla Polski niebezpieczne. Od Wysokiego Sądu zależy, czy włączy się do tego – mało szlachetnego – przedsięwzięcia uzurpacji.
Wykazaliśmy, że najwyraźniej mamy do czynienia z samooszukującym się człowiekiem, który nie chce przyjąć do wiadomości tego, kim faktycznie się stał i co faktycznie komunikuje (czyli daje do zrozumienia) swoimi publicznymi zachowaniami. Człowiek ten, wynajął radcę prawnego, który za pomocą quasi-logicznych argumentów uruchomił maszynerię polskiego sądownictwa dla rozstrzygnięcia osobistego utrapienia swojego klienta.
Wybitny filozof Richard Rorty mawiał: „Zatroszczmy się o wolność, a prawda i dobro zatroszczą się o siebie same”. Zazwyczaj myśl ta rozumiana jest następująco: jeśli stworzymy warunki instytucjonalne, w których różne interpretacje rzeczywistości będą mogły swobodnie ze sobą konkurować, ścierać się, wzajemnie korygować i precyzować, to i inne wartości, na których nam zależy będą mogły się rozwijać.
Kończąc, zwracam się do Wysokiego Sądu, by stanął po stronie wolności i szans na poszukiwanie prawdy, a nie po stronie fobii człowieka, który oszukuje siebie samego tak bardzo, iż utracił zdolność odróżniania dobra od zła oraz prawdy od nieprawdy.
Proszę, by Wysoki Sąd stanął po stronie logiki, nie po stronie perswazyjnej propagandy.
By stanął po stronie wolnej debaty, a nie po stronie debaty skonfigurowanej w obronie aktualnie lansowanych świętych krów.
By stanął po stronie badacza, któremu procesy wytaczają magnaci medialni i byli agenci, a nie po stronie posiadaczy pudeł rezonansowych, którym nie wystarcza hegemonia w przestrzeni komunikacji medialnej, którzy chcieliby swoje wpływy rozciągnąć na świat wolnej myśli i badań naukowych. Gazeta Wyborcza może napisać każdą bzdurę, posłużyć się każdą techniką propagandową. Ani to miłe, ani dobre dla Polski, ale można nauczyć się z tym żyć.
Adam Michnik może wyobrażać sobie na swój temat, co mu się żywnie podoba. W wolnym społeczeństwie nikomu nie można odebrać prawa do bycia postacią kuriozalną. Upadek dawnego autorytetu jest smutny, ale da się z tym żyć. Radca prawny Piotr Rogowski może przed sądami Rzeczypospolitej sięgać po każdą sztuczkę – bez krępowania się regułami logiki; nie jest to eleganckie, ale pewnie adwokaci postępują tak przed sądami wszystkich krajów świata. Prawdziwie nieznośna sytuacja następuje jednak dopiero wtedy, gdy awersję wobec logiki, gdy lekceważenie rzeczowych argumentów, gdy pogardę dla prawa pozwanego do rzetelnego procesu wykazują osoby, którym Rzeczpospolita powierzyła cząstkę swego majestatu – sędziowie.
Jest to sytuacja nieznośna, bowiem gdy tak się staje, wątpić musimy nie tylko w podstawy demokratycznego państwa prawa – wtedy nasze wątpienie sięga pytania o wartość Polski i polskości.
[ramka]Autor jest socjologiem, profesorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, specjalizuje się w socjologii wiedzy oraz zakulisowych wymiarach życia społecznego. Powyższy tekst jest oświadczeniem, którego autor nie zdążył wygłosić (sąd dał mu do dyspozycji tylko 5 minut) na rozprawie 15 października 2008 z powództwa Adama Michnika przeciw Andrzejowi Zybertowiczowi. Podczas tej rozprawy sąd apelacyjny zatwierdził wyrok, zgodnie z którym Zybertowicz ma przeprosić naczelnego „GW” za słowa: „Michnik wielokrotnie powtarzał: »ja tyle siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację«”. Socjolog zapowiedział, że będzie się odwoływał do Trybunału w Strasburgu. [/ramka]