Opierając się na analizie liczby nowych publikacji naukowych, autorzy raportu o Rosji stwierdzają: naród, który niegdyś przodował w kosmicznym wyścigu, zajmuje coraz bardziej marginalną rolę w świecie nauki. Tymczasem Chińczycy błyskawicznie nadrabiają zaległości – zarówno pod względem nakładów na badania, jak i publikacji nowych opracowań. Jak podaje "Financial Times", już dziś są drugim na świecie producentem wiedzy naukowej i w ciągu najbliższej dekady powinni przegonić pod tym względem Amerykę.
Rzecz jasna ilość nie zawsze oznacza jakość, a chiński system naukowy ma swoje poważne problemy. Ale nie da się zaprzeczyć, że Chiny przestają być już tylko wielką fabryką przedmiotów, zaczynają być także fabryką wiedzy.
To efekt świadomej polityki, prowadzonej przez Pekin od lat. Jej kluczowym elementem jest ściąganie chińskich naukowców ze świata z powrotem do kraju. "New York Times" opisywał przed trzema tygodniami historię Shi Yigonga, który jeszcze niedawno był gwiazdą amerykańskiej biologii molekularnej i dowodził w Princeton własnym laboratorium. Po 18 latach w Ameryce Shi postanowił wrócić do Chin, nęcony świetnymi warunkami i perspektywą zrobienia czegoś dla swego kraju.
Historia Shi i analiza Reutersa to elementy układanki, z której wyłania się wyrazista całość: na naszych oczach środek ciężkości – gospodarczy, polityczny, technologiczny, a nawet kulturowy – przesuwa się z Zachodu na Wschód.
W tej nowej rzeczywistości nie wystarczy, byśmy zadowalali się doszusowaniem do europejskich średniaków. Jeszcze 20 lat temu taka pozycja plasowałaby nas w światowej pierwszej lidze. Za kolejne 20 może nie wystarczyć nawet do tego, by grać w trzeciej. Punktem odniesienia będzie bowiem w coraz większym stopniu Wschód.