Koniec z marchewkami – noblista sięga po kij

Przez wiele miesięcy administracja Baracka Obamy prowadziła wobec Iranu politykę perswazji i obietnic. Bez skutku. Teraz jesteśmy świadkami zmiany linii

Aktualizacja: 05.02.2010 06:51 Publikacja: 04.02.2010 19:34

Barack Obama

Barack Obama

Foto: AFP

– Nie zajmuję się marchewkami – mawiał czołowy jastrząb w administracji Busha, były ambasador przy ONZ John Bolton. Obama miał do niedawna odmienne podejście, co docenił komitet w Oslo, przyznając mu Pokojowego Nobla. „Dialog i negocjacje stały się preferowanymi instrumentami rozwiązywania nawet najtrudniejszych konfliktów międzynarodowych”, czytaliśmy w uzasadnieniu.

Innymi słowy: Obama wyciągnął marchewki z lodówki i schował kije do piwnicy. Jego polityka wobec Iranu była najlepszą tego ilustracją. Wyciągał oliwną gałązkę ku Teheranowi jeszcze zanim został prezydentem. Już podczas walki o prezydencką nominację własnej partii mówił o gotowości do rozmów z irańskimi przywódcami, narażając się na krytykę ówczesnej rywalki Hillary Clinton.

Potem były życzenia, jakie – już jako prezydent – złożył w specjalnym telewizyjnym przesłaniu przywódcom i narodowi irańskiemu z okazji perskiego Nowego Roku. Sugerował wtedy możliwość otwarcia współpracy handlowej i politycznej. Wymowna była też cicha reakcja Waszyngtonu na antyrządowe rozruchy, jakie wybuchły w Iranie po wyborach. W odpowiedzi na słowa krytyki zwolennicy prezydenta odpowiadali wtedy: zamiast podburzać Irańczyków, by zmienili reżim, Obama chce skłonić reżim do zmiany zachowania.

Co administracja Obamy uzyskała w efekcie tej marchewkowej ofensywy? Puste obietnice. Teheran zwodzi Zachód, tak jak zwodził wcześniej, starając się zyskać na czasie, by zakończyć prace nad pociskami nuklearnymi i zmienić reguły gry.

Ostatnie decyzje Waszyngtonu wyraźnie wskazują na to, że Obama postanowił uzupełnić swój arsenał o twarde środki perswazji. Wydaje się zresztą, że kij wywiera na Teheranie większe wrażenie niż marchewka. Prezydent Mahmud Ahmadineżad natychmiast stwierdził, że jednak pasuje mu zachodnia propozycja w sprawie wzbogacania uranu. Nie można oczywiście wykluczyć, iż jest to kolejny wybieg, ale sama szybkość reakcji Ahmadineżada daje do myślenia. Nie jest tylko jasne, na ile realne są militarne i polityczne groźby słabnącego amerykańskiego mocarstwa.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/gillert/2010/02/04/koniec-z-marchewkami-%E2%80%93-noblista-siega-po-kij/]Skomentuj[/link][/ramka]

Publicystyka
Joanna Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele będą zarabiać więcej?
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Publicystyka
Estera Flieger: Wygrał Karol Nawrocki, więc krowy przestały się cielić? Nie dajmy się zwariować
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: 6000 zamrożonych zwłok albo jak zapamiętamy Rosję Putina
Publicystyka
Bogusław Chrabota: O pilny ratunek dla polskich mediów publicznych
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Ukraina może jeszcze być w NATO