Pisałem, że wzrasta on o 300 milionów złotych dziennie. Tymczasem kilka dni później w moim felietonie „W pętli czasu” znalazło się sformułowanie dużo skromniejsze „o ponad 150 milionów dziennie”.
Prawdopodobnie wynikło to z redakcyjnego dostosowania mojego tekstu do umieszczonej obok informacji o uruchomieniu przez prof. Balcerowicza „zegara długu publicznego”, który liczy nasze zadłużenie właśnie w takim tempie – 150 milionów na dobę. Co, mówiąc nawiasem, także jest tempem horrendalnym.
Skąd wytrzasnąłem liczbę dwa razy większą? Ano… ze strony Ministerstwa Finansów. Wedle ostatniego komunikatu, wielkość długu publicznego na dzień 1 lipca wzrosła w stosunku do stanu z 1 czerwca o 9 miliardów złotych. Czerwiec miał w tym roku, jak zwykle zresztą, 30 dni, 9 miliardów podzielone przez 30 dni daje nam właśnie 300 milionów jak w pysk. Kto chce, może sprawdzić.
Można też w podobny sposób podzielić przez dni wzrost długu przez ostatnich 12 miesięcy sprawozdawczych. Wtedy wyjdzie nam około 250 milionów. Przy uwzględnieniu faktu, że rząd zaniża deficyt wyprowadzając na papierze liczne zobowiązania poza budżet państwa i księgując je jako długi samodzielnych podmiotów, a także faktu, iż tempo rolowania długu stale przyśpiesza, uznałem okrągłą liczbę 300 milionów dziennie za uzasadnione zaokrąglenie.
Jak oblicza deficyt prof. Balcerowicz nie wiem, ale wygląda na to, iż wyłączył on z zadłużenia państwa OFE. Według norm unijnych powinno ono być wliczane do całości długu. I tak podawane jest przez Ministerstwo. Inna sprawa, że rząd Tuska od trzech lat doprasza się w Brukseli o zgodę na zmianę sposobu księgowania tego długu i wyprowadzenie z budżetu także tej kwoty. Chodzą pogłoski, że w najbliższym czasie Unia ma się na to zgodzić. Wygląda na to, że prof. Balcerowicz antycypował tę będącą na razie tylko prasowym „przeciekiem” zgodę.