Zresztą już sam wynik wyborczy łotewskich Rosjan jest wyjątkowy. Bo przez niemal 20 lat od rozpadu ZSRR partie rosyjskojęzyczne były na marginesie życia politycznego Łotwy. Podobnie jak i partie lewicowe (Centrum Zgody też jest takie), bo lewicowość kojarzyła się małemu łotewskiemu narodowi z wielką niebezpieczną Rosją.
Wszystko to zmienił kryzys gospodarczy, który Łotwy dotknął najbardziej ze wszystkich nowych krajów UE. Łotewscy Rosjanie nie wydają się już tak straszni. Zresztą Centrum Zgody zrezygnowało z najskrajniejszych postulatów, w tym uczynienia z rosyjskiego drugiego języka urzędowego.
Wciąż jednak aktualne jest pytanie, czy nawet bez takich postulatów stanowiąca jedną trzecią ludności mniejszość rosyjska nie jest podatna na wpływy Moskwy. Wielu Rosjan osiadło na Łotwie w czasach radzieckich i nadal żyje w postsowieckim otoczeniu, nasłuchując rosyjskich mediów i domagając się nacisków Moskwy, gdy czują się prześladowani.
Sąsiednia Estonia, gdzie Rosjan jest podobny odsetek, przekonała się trzy lata temu, co może znaczyć gniew rosyjskiej mniejszości połączony z działaniami Moskwy. W czasie usuwania z centrum Tallina pomnika żołnierza sowieckiego estońscy Rosjanie wywołali największe w historii kraju zamieszki, a rosyjscy hakerzy zaatakowali estońskie portale rządowe.
Brytyjski dziennik "Daily Telegraph" pisał niedawno, że za kilkanaście lat Moskwa może zażądać od państw bałtyckich wystąpienia z NATO i wstąpienia do jakiejś nowej wersji ZSRR. A żądanie poprzeć cyberatakiem i wielkimi manewrami wojskowymi. Co wtedy byłoby z lojalnością mniejszości rosyjskich?