Reklama
Rozwiń

Ostatni etap podróży śladami Witolda Glińskiego

Trzej podróżnicy, którzy idą śladami uciekiniera z łagru Witolda Glińskiego, przekroczyli Himalaje. Zbliżają się do Kalkuty, gdzie zakończą wyprawę

Aktualizacja: 30.10.2010 11:01 Publikacja: 30.10.2010 02:19

– Himalaje to było ekstremalne wyzwanie – opowiada Bartosz Malinowski. – Budziliśmy się cali oszronieni. Każdego ranka widzieliśmy niekończące się serpentyny i zakręty. Czasami musieliśmy pokonać wzniesienia o wysokości 1200 metrów. Przy wiejącym w twarz porywistym wietrze potrzebowaliśmy na to ponad dziesięciu godzin – dodaje.

Ten etap wędrówki podróżnicy pokonują na rowerach. Wcześniej szli piechotą. Mają za sobą 7 tysięcy kilometrów. Przed sobą – niecały tysiąc.

Podróż rozpoczęli w maju w Jakucji. Właśnie w tym regionie Syberii znajdował się sowiecki łagier, z którego w 1941 roku uciekł Witold Gliński. Młody chłopak, który rok wcześniej został deportowany przez NKWD z Wileńszczyzny.

Po Syberii były Mongolia, Chiny, wreszcie Tybet. Tam podróżnikom mocno dali się we znaki tubylcy. Napuszczali na Polaków dzieci, które próbowały wyłudzać pieniądze: wsadzały im patyki w szprychy rowerów, rzucały w Polaków kamieniami, a czasem nawet same rzucały się pod koła. Doprowadziło to do kilku kolizji.

– Tu jest jak w XIV wieku. Nie ma toalet, każdy załatwia naturalne potrzeby, gdzie popadnie – relacjonuje Malinowski. – Najgorzej jednak jest z jedzeniem. Miejscowy przysmak to tsamba. Papka zrobiona z mąki jęczmiennej, gorącej herbaty, masła z mleka jaka i soli. Dla Europejczyka jest to niestrawne – mówi.

Malinowski podróżuje wraz z Tomaszem Grzywaczewskim i Filipem Drożdżem. Wyprawa jest hołdem złożonym Glińskiemu i tym Polakom, którzy nigdy nie wrócili z sowieckiej niewoli.

– Pokonując Himalaje, próbowaliśmy sobie wyobrazić, jak 60 lat temu robił to Gliński. Bez sprzętu, bez ciepłej odzieży i zapasów. Ależ to musiał być twardy facet – powiedział Grzywaczewski.

Sponsorem wyprawy Long Walk Plus Expedition jest sieć telefonii komórkowej Plus. „Rzeczpospolita” objęła nad nią patronat medialny.

– Himalaje to było ekstremalne wyzwanie – opowiada Bartosz Malinowski. – Budziliśmy się cali oszronieni. Każdego ranka widzieliśmy niekończące się serpentyny i zakręty. Czasami musieliśmy pokonać wzniesienia o wysokości 1200 metrów. Przy wiejącym w twarz porywistym wietrze potrzebowaliśmy na to ponad dziesięciu godzin – dodaje.

Ten etap wędrówki podróżnicy pokonują na rowerach. Wcześniej szli piechotą. Mają za sobą 7 tysięcy kilometrów. Przed sobą – niecały tysiąc.

Publicystyka
Estera Flieger: Donald Tusk uwierzył, że może już tylko przegrać
Publicystyka
Dariusz Lasocki: 10 powodów, dla których wstyd mi za te wybory
Publicystyka
Marek Kutarba: Czy polskimi śmigłowcami AH-64E będzie miał kto latać?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rząd Tuska prosi się o polityczny Ku Klux Klan i samozwańcze rasistowskie ZOMO
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Nastroje po wyborach, czyli samospełniająca się przepowiednia