– Himalaje to było ekstremalne wyzwanie – opowiada Bartosz Malinowski. – Budziliśmy się cali oszronieni. Każdego ranka widzieliśmy niekończące się serpentyny i zakręty. Czasami musieliśmy pokonać wzniesienia o wysokości 1200 metrów. Przy wiejącym w twarz porywistym wietrze potrzebowaliśmy na to ponad dziesięciu godzin – dodaje.
Ten etap wędrówki podróżnicy pokonują na rowerach. Wcześniej szli piechotą. Mają za sobą 7 tysięcy kilometrów. Przed sobą – niecały tysiąc.
Podróż rozpoczęli w maju w Jakucji. Właśnie w tym regionie Syberii znajdował się sowiecki łagier, z którego w 1941 roku uciekł Witold Gliński. Młody chłopak, który rok wcześniej został deportowany przez NKWD z Wileńszczyzny.
Po Syberii były Mongolia, Chiny, wreszcie Tybet. Tam podróżnikom mocno dali się we znaki tubylcy. Napuszczali na Polaków dzieci, które próbowały wyłudzać pieniądze: wsadzały im patyki w szprychy rowerów, rzucały w Polaków kamieniami, a czasem nawet same rzucały się pod koła. Doprowadziło to do kilku kolizji.
– Tu jest jak w XIV wieku. Nie ma toalet, każdy załatwia naturalne potrzeby, gdzie popadnie – relacjonuje Malinowski. – Najgorzej jednak jest z jedzeniem. Miejscowy przysmak to tsamba. Papka zrobiona z mąki jęczmiennej, gorącej herbaty, masła z mleka jaka i soli. Dla Europejczyka jest to niestrawne – mówi.