Litwa to dla Bronisława Komorowskiego kraj szczególny. Tam bowiem, w majątku Kowaliszki w pobliżu Rakiszek, przez kilka stuleci znajdowało się gniazdo jego rodu. Choć Komorowscy po wojnie musieli opuścić ojczyste strony, prezydent często powtarza, że wychowano go w duchu sentymentu do ziem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego. A w szczególności jego stolicy Wilna.
Niestety, jutrzejsza wizyta w Wilnie (z okazji Święta Odrodzenia Litwy) nie będzie przebiegać w takiej atmosferze, w jakiej chciałby prezydent. Po duchu jagiellońskiej współpracy, jaki panował niegdyś między Warszawą a Wilnem, pozostało niewiele. Relacje między obydwoma sąsiadami uległy ostatnio ochłodzeniu. Jego symbolem był brak najważniejszych polskich dygnitarzy na obchodach 20. rocznicy obrony wieży telewizyjnej w Wilnie przed sowieckimi czołgami 13 stycznia.
Jak mówią dyplomaci, Warszawa doszła do wniosku, że „rozpieściła” Litwę, traktując ją przez lata – zarówno ze względów sentymentalnych, jak i geopolitycznych – jako strategicznego partnera, a jednocześnie przymykając oko na problemy, z jakimi boryka się polska mniejszość w tym kraju. Problemy, których „natychmiastowe załatwienie” deklarowały od wielu lat kolejne litewskie władze.
Mimo tych obietnic nic się w tych sprawach nie działo. Chodzi przede wszystkim o brak zgody na polską pisownię nazwisk w oficjalnych litewskich dokumentach, a także o powolny zwrot ziemi na Wileńszczyźnie, problemy polskiego szkolnictwa czy zakaz umieszczania dwujęzycznych napisów w miejscowościach, w których większość mieszkańców stanowią Polacy.
Do rangi symbolu urasta afront, jaki spotkał śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jednego z najbardziej przychylnych Litwie polskich polityków. 8 kwietnia 2010 roku, zaledwie dwa dni przed katastrofą smoleńską, po raz kolejny odwiedził on Wilno. Tego samego dnia litewski parlament podjął decyzję o odrzuceniu ustawy zezwalającej na oryginalną pisownię polskich nazwisk.