Publicysta „Rzeczpospolitej” Piotr Gursztyn zastanawia się nad fenomenem wzmożonej aktywności Donalda Tuska

Premier wśród powodzian, na tle statku kontenerowca, u rannego górnika. Albo w warszawskim Muzeum Narodowym na podpisaniu paktu dla kultury. Od początku maja opinia publiczna non stop ogląda takie obrazy. Wizyty gospodarskie w stylu Edwarda Gierka – drwią złośliwi. Rzeczywiście, oprawa niektórych wyjazdów może budzić rozbawienie. – Oczy mi się śmieją na widok tych domków – to słowa Donalda Tuska z wizyty w Kłodnem w Małopolsce. Pojechał tam 12 maja, aby odwiedzić powodzian, którzy dzięki państwowej pomocy zamieszkali w nowych domach. – Gdyby nie pan, panie premierze, to nie wiem, co by z nami było – mówi do Tuska witająca go kobieta. Filmiki z takimi wypowiedziami nagrywają pracownicy kancelarii premiera, a potem wrzucają je na portale typu YouTube.

Ten doskonały lokalny sposób autopromocji stosowany jest przez szefa rządu nie od dziś.

Obecny premier na gospodarskie wizyty jeździ przede wszystkim w związku z kampaniami wyborczymi. Wystarczy prześledzić jego oficjalny kalendarz, aby przekonać się, że Tusk ma długie okresy „uśpienia” i potem kilkutygodniowe zrywy, kiedy jeździ z jednej budowy na drugą. Albo z jednego turnieju „orlikowego” na następny. Polska prezydencja zaczyna się w lipcu, więc można się założyć, że przez maj i czerwiec często będziemy oglądać premiera na tle prowincjonalnych pejzaży – czytamy w nowym „Uważam Rze”?.